Nie tak miał wyglądać ten poranek
Spokój, szum wody, ćwierkanie budzących się do życia ptaków. Wczesnymi porankami Astorea wyglądała tak spokojnie, że aż ciężko byłoby uwierzyć, jak żywa bywała ta wioska za dnia. Kerrian jednak nie miał z obecnym jej stanem żadnego problemu, wręcz przeciwnie. Przez ostatnie dwa tygodnie bywał tu w końcu codziennie i stąd wiedział, jak przyjemnym miejscem do medytacji są okoliczne wodospady o tej porze dnia. A może wciąż nocy? Przy panującym półmroku i spokojnie śpiących mieszkańcach pewnie śmiało można było tak powiedzieć. To głównie dlatego z lekkim zdziwieniem sylvari odnotował obecność na zewnątrz kogoś innego niż strażnika na służbie, a z jeszcze większym rozpoznał, kto obecnie siedzi przed swoim domkiem w towarzystwie jarzącego się intensywną pomarańczą papierosa.
-
Nie wiedziałem, że palisz - odezwał się Kerrian, zbliżywszy się do siedzącego na ławce Wardena. Wyglądało na to, że zrobił to dostatecznie cicho, bo sylvari ocknął się, wyrwany z zamyślenia, dopiero gdy revenant się odezwał. Rozejrzał się nieco nieprzytomnie, zatrzymując wzrok na znajomej sylwetce rozświetlonej różowym, pulsującym blaskiem.
-
Kerrian. - Opuścił dłoń z papierosem odruchowo, nieco zmieszany jakby ktoś go przyłapał na gorącym uczynku, ale zaraz odezwał się rozbawiony, zmieniając temat dość zręcznie: -
No, no. Trzy dni to ledwo ponad weekend. Chyba nie myślisz, że już wracamy do pracy? Nadal mam urlop.Różany sylvari wpatrywał się w niego dłuższą chwilę bez słowa.
-
Chyba nie widziałem do tej pory, żebyś wstawał przed dziewiątą, jeśli nie musisz. Na pewno masz wolne?Anwyll wypuścił szybciej powietrze nosem, unosząc kąciki ust w uśmiechu.
-
No popatrz, a jednak czasem mi się zdarza. Powiedzmy, że nie mogłem spać. Jak ci się nigdzie nie śpieszy, to siadaj. - Skinął głową ku miejscu na ławce obok siebie. -
Nie wiedziałem za to, że ty aż tak wcześnie się zrywasz, kiedy jesteś na nogach przede mną. No wiem, że wcześnie, ale żeby aż tak? -
Zwykle nie zrywam się tak wcześnie. Spałem w ciągu dnia i po prostu nie chciało mi się już dłużej. - Po chwili zastanowienia Kerrian przystał na propozycję znajomego i przysiadł obok niego. -
To po to ci ta ławka przed domem? Przychodzisz tu palić po kryjomu nocami? -
Może. A może lubię obserwować, jak Astorea budzi się do życia? - podsunął z lekkim uśmiechem, zaciągając się papierosem i po chwili wypuszczając dym w bok, żeby nie chuchać na towarzysza. -
Nie no, może nie. To całkiem przyjemny widok, ale ile lat można. Chyba jednak wolę odespać swoje. No ale... co cię tu sprowadza? Bo chyba nie przyszedłeś już serio z powrotem do pracy. Musiałbyś ogarnąć sobie innego Wardena do towarzystwa na te kilka dni. -
Przyszedłem pomedytować. Właściwie miałem do ciebie zajrzeć później, jak już będziesz na nogach. -
Miło z twojej strony. Szczególnie że jakoś niespecjalnie wyszło mi złapanie ciebie... - Wskazał na Kerriana papierosem. -
W tej waszej karczmie. Zaraz zacznę myśleć, że się przede mną ukrywasz. Albo wstydzisz znajomych. A nie powiem, spotkałem już kilka ciekawych osób... -
Ciekawych znaczy...? - Witkowy sylvari spojrzał wyczekująco na towarzysza, najwidoczniej oczekując jakiegoś rozwinięcia.
-
Jakiś sylvari o fantomowej nodze. Sylvari pijąca piwo z wiaderka... Inny sylvari z rogami kozy. O, człowiek o czarnych białkach. To raczej niezbyt codziennie u nich, co nie? -
Chyba go kojarzę... To chyba detektyw? -
Mm. To by się zgadzało. Flo, o ile mnie pamięć nie myli. A reszty towarzystwa nie znasz? Iridy, Nae... uch. Cośtam. I Vei... Veil...? - zaczął, mrużąc oczy w skupieniu i kierując spojrzenie ku Kerrianowi, wyraźnie chcąc jakiejś podpowiedzi.
-
Taki fioletowy? Veillchen. Jego znam. -
Dziwnie by było, gdyby było inaczej, on cię kojarzył - parsknął, wracając do opierania głowy o ścianę. Na wpół wypalonego papierosa po chwili namysłu zgasił o spód ławki i wrzucił do stojącej pod nią doniczki, gdzie leżały końcówki wypalonych wcześniej fajek.
-
Wiesz co. Mam ochotę na chleb dyniowy - stwierdził dość losowo, jednak prostując się z nową werwą. -
Zajrzyj za jakieś... trzy godzinki góra, co? Akurat będzie na późne śniadanie. Znaczy, nie wyganiam cię teraz, możesz zostać, ale chciałeś pomedytować, to wiesz, tak mówię - dodał, podnosząc się z miejsca. -
Ale inaczej będziesz musiał znosić moje tragiczne śpiewanie pod nosem - zażartował, szczerząc się i przeciągając się tak przesadnie jakby z tą połówką papierosa co najmniej pół wieku siedział na ławce.
-
Na pewno znaleźliby się tacy, co śpiewają gorzej - odpowiedział taktycznie Kerrian, na co Anwyll parsknął głośniejszym śmiechem.
-
Żartowniś z ciebie. Przyhamuj, bo zaraz obudzę całą Astoreę. - Ruszył ku drzwiom, skąd spojrzał jeszcze na towarzysza, lecz gdy otwierał usta, by zadać pytanie, revenant go uprzedził:
-
Zobaczymy się na śniadaniu.Warden uśmiechnął się tylko na to czytanie w myślach.
-
W porządku. Miłego siedzenia i rozkminania egzystencji. - Pomachał mu krótko, wchodząc do środka. Nim ten zamknął za sobą drzwi, Kerrian usłyszał jeszcze jak mówi do siebie pod nosem: -
Kminania... Kmin. W sumie z kminkiem byłby chyba całkiem niezły.***
Otworzywszy drzwi, Anwyl uśmiechnął się lekko i już miał wpuszczać towarzysza do środka, ale jego wzrok przyciągnęła butelka w jego dłoniach.
-
A to co? Wymedytowałeś to pod wodospadem?Kerrian rzucił mu tylko krótkie spojrzenie w odpowiedzi, kręcąc lekko głową na to stwierdzenie.
-
Zajrzałem do Gaju. Pomyślałem, że świeży nektar będzie dobry do takiego śniadania. -
Ach, nektar. Dobry pomysł. Jakiejś odmiany od tych herbat się w końcu zachciało, co? - parsknął, wchodząc w głąb domku i ruszając do jednej z szafek, żeby wyciągnąć z niej szklanki dla nich obu. Kerrian wszedł do środka i już w progu powitał go zapach świeżo wypieczonego chleba. Zaraz zamknął drzwi za sobą by ten się nie ulatniał.
-
Trzeba korzystać, kiedy jest okazja wypić świeży. Herbaty mogę napić się potem. - Podszedł do stołu i postawił na nim butelkę, zaraz zabierając się za jej odpieczętowywanie i nalewanie do szklanek, które postawił przed nim Anwyll. Sam gospodarz parsknął tylko krótko na tą herbacianą miłość i obrócił się do kuchni, gdzie na blasze stygł już chleb. Tylko jego brakowało już na stole, zastawionym naczyniami i dodatkami do pieczywa w postaci miodu, konfitur i kremu z orzechów, za którym to przepadał Warden.
-
No tak. Czyli jednak, zawsze herbata. Czy to już uzależnienie? - zażartował, najwidoczniej rozbawiony samą taką możliwością. Ciepły jeszcze chleb postawił na drewnianej desce, nim przeniósł go na stół wraz z ząbkowanym nożem do pieczywa. Zaraz zabrał się za odkrajanie pierwszej kromki. Chwila prawdy, czy wszystko na pewno ładnie się upiekło i... Anwyll mógł odetchnąć z ulgą. Nie trzeba było sklecać czegoś na szybko i nie było zawodu, że obiecał taki świeży, dyniowy chleb, a nie mógłby tej obietnicy dotrzymać. Pierwszą kromkę, rzecz jasna, musiał spróbować sam, żeby być stuprocentowo pewnym, że wszystko smakuje jak należy, ale i Kerrian zaraz mógł się rozkoszować smakiem świeżo wypieczonego chleba.
-
Hmm... I jak? Czujesz jakąś zmianę? - spytał Warden, przyglądając się Kerrianowi uważnie.
-
Od ostatniego razu? - ten spytał po przełknięciu przeżuwanego kęsa. -
Nadal jest dobry. Może trochę... nieco inny. -
Lepszy? -
Nieco... intensywniejszy? A co, zmieniłeś przepis? -
Dodałem jedną rzecz. -
Kminek? - zgadywał revenant.
Anwyll aż przerwał w pół gryza.
-
No no, nie wiedziałem, że z ciebie taki znawca przypraw. Kerrian uśmiechnął się tylko lekko pod nosem i sięgnął po konfiturę z pomarańczy.
-
Słyszałem, jak mówiłeś do siebie pod nosem wcześniej. -
...No to rzeczywiście. Teraz nie wiem, czy rzeczywiście coś czujesz, czy to efekt placebo - westchnął Anwyll, opierając się ciężej na krześle z miną zdecydowanie nader poważną jak na takie rozkminy. -
Moja wina, było nie gadać do siebie - stwierdził, sięgając po krem orzechowy.
-
Następnym razem muszę pamiętać, że masz słuch jak... nie wiem, co w sumie ma aż tak dobry słuch. - Wyszczerzył się do towarzysza, zaczynając ładować sobie górę wyżej wspomnianego na kromkę. -
Ale mimo wszystko nie słyszysz z tej swojej góry, jak wpadam. -
To może zajdź następnym razem, jak będziesz? - revenant zaproponował jakże proste rozwiązanie.
-
I gdzie w tym zabawa? Żadnej losowości i wymuszania na mnie poznania reszty ekipy. A w sumie jak już o tej twojej drużynie mowa... Liga Sześciu Filarów, nie? Opowiedz mi coś o nich. Czemu sześć? -
...Filarów? - dopytał Kerrian, bo to było jedyne, co mu tu pasowało do kontekstu.
-
No filarów - potwierdził drugi, na chwilę jednak się zaraz zatrzymując ze swoim smarowaniem chleba. -
Filarów, nie? Nie pomieszało mi się? -
Tak, po prostu... skąd to zainteresowanie czymś takim? -
A gadaliśmy sobie z tym całym Veillem i Iridą i rzuciłem żartem, że powinniście mieć takie flagowe danie, Sześć Filetów. No i cóż, nie potrafię o tym zapomnieć od tamtej pory. Bo wiesz, sześć różnych filetów to całkiem niezłe wyzwanie, ale zbyt ogólne. -
Sześć... filetów... - powtórzył za nim powoli witkowy sylvari, chwilę później unosząc kąciki ust w rozbawieniu. -
Tak, to chyba się już domyślam, do czego ci te filary. Hm, no to ogólnie te filary odpowiadają wartościom, na których stworzona została Liga. Wolność, Determinacja, Opieka... Rozwój... Więzi... - wymieniał powoli, przypominając sobie kolejne nazwy. Przeliczył szybko na palcach wymienione.
-
I... a, tak, Rozsądek - przypomniał w końcu sobie. -
Któryś z Opiekunów mógłby ci więcej opowiedzieć o tych filarach. Ja wiem tylko, że każdy Towarzysz... to taka wyższa niż no, przeciętna, ranga... wybiera swój i obraca amulet, tak żeby wisiał wybranym filarem u góry. -
Dostajecie jakieś amulety? Trochę zaczyna brzmieć na sektę, nie powiem - stwierdził Anwyll z lekkim uśmieszkiem, wpychając sobie do ust swoją słodką kanapkę. -
Jeszcze pewnie to jakieś koło z pentagramem. Kerrian popatrzył po nim w milczeniu.
-
Nie, nie z pentagramem - odpowiedział, zorientowawszy się, że no, koło się zgadza. -
To bardziej jak taka... rozeta. Sześć kolorowych kryształów, każdy na inny filar. -
Hm... Na pewno łatwiej stworzyć danie pod kolor niż pod ideę. To jak to tam idzie? Czekaj, zapiszę sobie... -
Nie pamiętam dokładnie, który kolor to który... Na pewno biały to Wolność, fioletowy - Rozwój, a zielony to Opieka. Jest jeszcze czerwony... pomarańczowy i niebieski. -
Tyle czasu tam siedzisz, a kolorów nie znasz? - zaśmiał się nekromanta, notując sobie na boku jednej ze stron swojego kucharskiego zeszytu.
-
Raczej nie miałem z nimi za dużo styczności poza rekrutacją - Kerrian mruknął pod nosem w odpowiedzi, przewracając oczami i wracając do konsumpcji śniadania.
-
Oj już, już, żartuję sobie przecież. I tak wiem, że będziesz bronić swojej sekty aż po grób, czy znasz kolory, czy nie. Tak to już bywa w takich... organizacjach. Już za samo to powinni ci ten medal dać - stwierdził Anwyll, ewidentnie rozbawiony. -
No już, serio, nie krzyw się tak - dodał, widząc to zmarszczone czoło i dłoń skierowaną ku skroni. -
Złapałem aluzję. Revenant podniósł na niego wzrok, zdezorientowany.
-
Co? Nie, nie. Po prostu... Nieważne na razie. - Potarł skronie i opuścił dłoń, sięgając po nektar. Anwyll przyjrzał mu się uważniej, przez chwilę zaczynając się zastanawiać na poważnie, czy przypadkiem rzeczywiście nie wdepnął w jakieś grząskie tematy z tą sektą, ale póki co wrócił do jedzenia w milczeniu, podobnie jak Kerrian. Długo jednak nie mógł wysiedzieć i znów się odezwał:
-
No to tego, Opiekunowie, mówiłeś, tak? To pewnie jakaś kadra zarządzająca? No chyba że po prostu się wami opiekują, żebyście się sami nie skrzywdzili w czasie pracy i stąd ta nazwa.-
To pierwsze - odpowiedział dość mrukliwie drugi, odkładając swoją kromkę na talerz i znów sięgając dłonią ku głowie.
-
Wszystko w porządku? Nie smakuje ci? Nie musisz jeść, jak nie chcesz... - dodał, widząc tą niewyraźną minę u towarzysza. Może jednak powinien był sobie darować ten kminek? Chociaż jemu to osobiście smakowało... -
Kerri? - Pstryknął palcami bliżej drugiego sylvari, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Nim jednak zdążył dostać jakąś odpowiedź, Kerrian przechylił się ku stołowi i zaczął osuwać z krzesła na bok bezwładnie.
-
Kerrian! - Anwyll zerwał się ze swojego miejsca, wyciągając bliższą dłoń, by złapać towarzysza, nim ten przewróci się na ziemię, a drugą zaparł się w miejscu. Że nie było to ani zbyt wygodne, ani poręczne, a on już i tak trzymał dłoń we własnym talerzu przez to wszystko, zaraz przywołał dwie cieniste ręce, które złapały revenanta bardziej stabilnie, by on sam mógł okrążyć mebel.
-
Hej, Kerri? - Odchylił jego głowę i poklepał go lekko po policzku, oczekując chyba jakiejś reakcji, ale że żadnej nie dostał, rozejrzał się nieco bezradnie po domu. Ale nikogo innego przecież tu nie było. -
Uch. Kerri, żyjesz? - Nachylił się nad nim bliżej, przypomniawszy sobie, że tak, sprawdzenie oddechu to może być dobry pomysł. Odetchnął samemu nieco głębiej, słysząc, że ten wciąż oddycha i to całkiem normalnie.
-
Żyjesz, dobrze - skomentował do siebie, łapiąc go już normalnie w ręce i decydując się go przenieść na własne łóżko. Popatrzył jeszcze po nim badawczo, położył mu dłoń na czole i jeszcze raz nachylił się, żeby sprawdzić oddech. No stracił przytomność jak nic. Tylko dlaczego? Może powinien polecieć po mendera? Nim jednak porządnie się zastanowił nad tą kwestią, Kerrian jęknął cicho i poruszył się, zaraz sięgając dłonią do głowy i otwierając oczy.
-
Kerri! Jak się czujesz? Przestraszyłeś mnie, już prawie biegłem po mendera. Chcesz wody albo coś? Co się stało? - Warden zadał zdecydowanie zbyt wiele pytań na raz i zaraz się zreflektował, kładąc dłoń na ramieniu towarzysza, gdy ten już od razu próbował usiąść. -
Czekaj, nie podnoś się jeszcze. Pójdę po tą wodę, zaraz mi powiesz. Żółty sylvari opadł z powrotem głową na poduszkę, nie rozumiejąc zbytnio, co się stało. Powiódł spojrzeniem za Anwyllem i potarł twarz dłońmi.
-
O na Matkę... - mruknął do siebie, biorąc głębszy oddech. Przed chwilą jeszcze siedział przy stole, a głowa bolała go niemiłosiernie, aż w pewnym momencie... tak po prostu musiał odlecieć. Nie żeby teraz bolała go o wiele mniej, ale ten nagły ucisk...
Zaraz wrócił Anwyll wraz z pełną szklanką. Przysiadł na brzegu łóżka, odstawiając póki co naczynie na szafkę obok.
-
I jak się czujesz? Nie kręci ci się w głowie ani nic? -
Nie. Tylko... boli - mruknął, zdecydowanie z tego faktu niezadowolony. Albo z innego. Jednak mdlenie przy kimś, znajomym lub nie, nie należało do jego ulubionych zajęć i kiedy sobie to uświadomił, do tej całej mieszanki dołączyła jeszcze odrobina zażenowania, którą Anwyll zinterpretował zdecydowanie inaczej.
-
No... jeśli to wszystko to jakaś intymna sprawa, to nie musisz mówić czy coś. Po prostu wiesz, trochę mnie przestraszyłeś. Nie spodziewałem się. Pierwszy raz ktoś przede mną zemdlał. Znaczy tylko przede mną. Tak to już raz widziałem, ale nie byłem sam, więc... wody?***
-
Miałem ci powiedzieć, że coś takiego może się przytrafić - odezwał się Kerrian, kiedy w końcu usiedli z powrotem przy stole z Anwyllem - ten pierwszy nieco mniej zażenowany, ten drugi trochę spokojniejszy.
-
Chyba nie rozumiem czemu. Znaczy, jak mówiłem, nie będę wnikać, jak to twoje prywatne, ale-... -
Nie, w porządku. To taka... bardziej skomplikowana sprawa. Nie choroba. Właściwie nie wiemy, co to jest, ale przytrafia się to kilku osobom od jednego naszego zlecenia. Koszmary o wspólnym elemencie, bóle głowy... omdlenia. Pierwszy raz mi się przytrafiło od tamtej pory - revenant mruknął praktycznie w swoją szklankę z nektarem, nim się napił.
-
Och. No to... Hm, trochę mi ulżyło. A z drugiej strony to nadal... Hm. I nie da się na to nic poradzić? -
Jeszcze nie wiemy, szukamy jakiegoś rozwiązania tej sprawy. Anwyll pokiwał powoli głową.
-
No w porządku. Ale w takim stanie to zdecydowanie nie możesz ze mną wrócić do służby - zastrzegł, skupiając spojrzenie na Kerrianie, od którego po tych słowach wyraźnie wyczuł rozczarowanie. -
Wyobraź sobie, że stoisz nad szczeliną i nagle mdlejesz. Nie mogę cię mieć ciągle na oku. To nie byłoby zbyt bezpieczne, ani dla ciebie, ani dla nikogo innego. Ale przede wszystkim dla ciebie. Tym bardziej powinieneś... wiesz, odpocząć. Revenant westchnął, odkładając szklankę na stół, zrezygnowany. Zdecydowanie nie chciałby, żeby taka sytuacja się powtórzyła, i to publicznie, już pomijając kwestie bezpieczeństwa. Mógł tylko mieć nadzieję, że ta sprawa szybko się rozwiąże.