Rozdział dziewiąty, który trwa zaledwie kilka sekund
Malownicza wieś Scavertown, według danych starych kartografów, mieściła się niegdyś za Garnizonem Shaemoor. Jeszcze dziesięć lat temu pełniła funkcję ważnego przystanku handlowego, będącego przedsionkiem Divinity's Reach. Zatrzymywali się tutaj kupcy zwyczajni: rolnicy sprzedający plony swoich ziem, rzemieślnicy, obwoźni handlarze błyskotkami i rzeczami z krain odległych. Najemnicy sprzedawali tu swoje usługi: ochrona mienia lub osoby, tropienie przestępców lub proste prace "przenieś ciężką rzecz z miejsca A do miejsca B".
Prosto rzecz ujmując, Scavertown było strategicznie położoną osadą pełną życia. Jego czas świetności już dawno przeminął - po dzień dzisiejszy zachował się jedynie nieczynny młyn, w którym teraz zadomowiły się skritty. Wszystko to za sprawą ciągłych najazdów plemion centaurów, które z roku na rok coraz bardziej nadszarpywały barykady miasta i wiarygodność chroniących ich Seraph.
- Jesteś już gotowy synku? Spóźnimy się na otwarcie festynu!
- Już idę mamo!
- Czekam na dole! Tatuś już wyszedł, bo otwiera ceremonię.
- Idę!
Festyn w Scavertown odbywał się dwa razy do roku: zaraz po obsianiu pól i dokładnie siedem dni po zebraniu ostatnich plonów. Dzisiaj dożynki celebrowano podwójnie - w zeszłym roku plany zrealizowania festiwalu pokrzyżowała pogoda, przez co okoliczna rzeka wezbrała i zalała ponad połowę pól uprawnych. Na szczęście po zbiorach. Pieniądze, jakie zachowały się w kasie okolicznego lorda, sprawującego pieczę nad Scavertown pozwoliły uczynić dożynki podwójnie atrakcyjnymi: do osady zjechali się ludzcy muzykanci, norscy bardowie a także orkiestra sylvari, wykonująca swe utwory na instrumentach roślinnych. A gdyby tego było jeszcze mało, do miasta zjechał najprawdziwszy w świecie cyrk! Połykacze ognia, potężni siłacze, gibcy akrobaci, tresowane, egzotyczne zwierzęta no i przede wszystkim dowcipni klauni.
Lord Michael von Chrapke, włodarz Scavertown od rana miał ręce pełne roboty: ćwiartkę obowiązków przejął starosta osady, lecz to na twarz i ręce suwerena patrzono z największą uwagą. Festyn wszedł tak bardzo w krew pokoleniom wioski, że przepuszczenie go rok temu wymagało od tegorocznych dożynek należytych przygotowań.
Lordowi w przygotowaniach pomagał również jego starszy syn, Giovanni, liczący sobie siedemnaście wiosen. Jego zadanie było proste: stanowić oczy i uszy ojca tam, gdzie akurat go nie ma. Nadzorował więc stawianie cyrkowego namiotu, wyznaczał obwoźnym handlarzom miejsca na rozstawienie swoich kramów, wskazywał gdzie sprzedawcy smakołyków mają zająć swoje miejsca. Wszystko to zgodnie z wytycznymi.
- Mamo, ale oni ładnie grają!
- Czyż nie? Jak dorośniesz, może też zostaniesz muzykiem?
Lady Carola von Chrapke zatrzymała się wraz z najmłodszym synem przy podeście, gdzie sylvari grali właśnie jeden ze swoich utworów - tytuł wiązał się z Kwiatami. Zaledwie pięcioletni Rafael wtopił oczy w uroczą kobietę, która z gracją pociągała za struny roślinnej harfy. Obdarzyła go czułym uśmiechem, a on spalił rumieńca.
- Mamo - rzekł cicho - zostańmy jeszcze chwilę. Chcę słuchać.
Matrona rodu uśmiechnęła się i została. Powodem, dlaczego chciała iść dalej było jak najszybsze znalezienie męża, zanim mieszkańcy osady skupią się wokół niej jak stado much. Nie znosiła natręctwa i zagadywania. Ku jej nieszczęściu, wystarczyła chwila by okoliczne baby zeszły się i zaczęły komplementować jej suknię, jedwabne rękawiczki, cudownie spleciony warkocz. Przynajmniej muzykantom przybyło sztucznej publiki.
Największe atrakcje czekały jednak w cyrku. Po akrobacjach, dowcipach, połykaniu ognia i prezentacji egzotycznych zwierząt na podest wjechała maszyna o bliżej niepojętym dla prostego człowieka kształcie.
- A teraz panie i panowie - podjął wodzirej, zakręciwszy laseczką i wskazując na ustrojstwo - Przed wami nasz najnowszy nabytek: Cyrko-o-maton!
Publika z dużym dystansem spojrzała na maszynę. Rafael powiercił się w fotelu.
- Czy zechcieliby państwo poczuć zapach świeżych bzów o tej porze roku? Nie możliwe? Z nami tak!
Wodzirej pyknął laseczką w jeden z guzików na przedniej konsoli stalowej maszyny, a ta zaraz otworzyła sześć tub umieszczonych po bokach. Zatrzepotała, a gęsta mgiełka wystrzeliła z każdego wydechu, roznosząc się po pomieszczeniu. Wodzirej cierpliwie czekał na efekt - po minucie ludzie zaczęli szeptać do siebie, ktoś z tyłu krzyknął: "Nie do wiary!", ktoś zaklaskał, po czym dołączyli do niego kolejni. Cyrkowy namiot faktycznie zaczął pachnieć świeżo ściętym bzem.
- Drodzy państwo, a czy komuś przyszło do głowy, że to może być ogromny piec?
Wodzirej laseczką uderzył w przełącznik a tuby zamknęły się na parę sekund i otworzyły ponownie, plując ogniem i iskrami. Niektórzy aż wrzasnęli, gdyż efekt został spotęgowany groźnymi uderzeniami w bęben. Znów podniosły się oklaski.
- Myślę, że to odpowiednia pora aby się przebrać. Nie sądzą państwo? Szafeczko, szafeczko, otwórz się!
Wodzirej pociągnął za dźwignię i wszedł do komory stalowej maszyny. Zasłona zasunęła się i zniknął tylko po to, aby za trzydzieści sekund wyjść w nowym odzieniu.
- Pachnie, piecze, przebiera. Co potrafi jeszcze nasza maszyna? Sprawdźmy!
Mistrz ceremonii podszedł do konsoli i nacisnął trzy przyciski. Uniósł laseczkę wysoko w górę, zakręcił i odwrócił się na pięcie do publiczności. W tym momencie podniosła się obszerna klapa u frontu maszyny, a z niej wyleciały... skritty obwiązane balonami. Wzniosły się w górę, ubrane w kolorowe, cyrkowe stroje. Machając publiczności, co parę sekund szpilkami przebijały jeden z baloników, stopniowo opadając na ziemię i lądując. Ukłoniły się uroczyście i pobiegły za scenę.
- Mamo, ale to jest fajne! Jak będę duży to chcę tak latać!
- Mój drogi, a nie chciałeś zostać muzykiem jeszcze do niedawna?
- ... to zostanę muzykiem i cyrkowcem i będę latał i robił sztuczki!
Szkółka, która mieściła się przy świątyni w Scavertown kształciła dzieci, które ukończyły dziesięć lat. To było jedno z osiągnięć, którym Lord von Chrapke chwalił się na każdym balu. Nie każdy z suwerenów poza Divinity's Reach gwarantował swoim chłopom dostęp do edukacji w tak wczesnym wieku, jeżeli w ogóle.
Rafael, teraz młodzieniec w wieku 15 lat był najbardziej prominentnym matematykiem w całej wsi. Niestety, nie miało to praktycznego zastosowania, gdyż na polach potrzebna była siła rąk a nie umysłu. Jednak dzieciom lorda nigdy nie pisane było pracować przy orce lub z kosą w ręku. Lord zrezygnował z prywatnych nauczycieli twierdząc, że synowie pewnego dnia przejmą wieś na własność i lepiej dla nich, jeśli będą znali każdego chłopa z imienia i wspólnej historii.
Rafaelowi jednakże trudno było się odnaleźć wśród innych dzieci. Jego starszy brat za czasów szkolnych to była zupełnie inna bajka: zaradny, przywódczy, herszt wszystkich urwisów. Młodszy wolał spędzać czas w domu, rozwiązując skomplikowane równania i czytając książki. Uważał, że matematyka otwiera drzwi kolejnym dziedzinom nauki: medycynie, biologii, alchemii lub inżynierii.
Prawda była taka, że Rafaelowi od tego pamiętnego festynu w głowie zrodziło się marzenie: stworzyć coś wybitnego, na miarę Cyrk-o-matrona. Uwielbiał też muzykę więc pragnął dodać dwa do dwóch i zbudować swoją własną, muzyczną maszynę. Taką, która będzie grała przy pomocy norskich rogów, roślinnych harf sylvari, popielczymi bębnami, skrzypcami, puzonem... można wymieniać w nieskończoność.
Naturalnie marzenia najmłodszego z rodu wzbudziły pewną niechęć ojca który uważał, że z takim talentem powinien specjalizować się w rachunkowości i pewnego dnia wspierać brata w rządzeniu osadą. Brat Giovanni naśmiewał się z dziecinnych marzeń krewnego, zaś Carola, matka, popychała syna ku jego marzeniom.
Czas jednak nieubłaganie szedł do przodu. Zjednoczone plemiona centaurów z dnia na dzień najeżdżały wioski i Scavertown nie było wyjątkiem. Przez lata wytrwałość Seraph i najemnych ostrzy zatrudnianych przez Lorda była poddawana próbie, w rezultacie czego skarbiec wsi zaczął się kurczyć i nie starczało na naprawy umocnień. Gdy Rafael skończył dwadzieścia lat, cała rodzina zmuszona była uciekać do Divinity's Reach, gdyż Garnizon w Shaemoor nie miał środków by wysłać więcej wsparcia. Scavertown upadło.
Rodzina von Chrapke schronienie znalazła w stolicy, wykupując dla siebie niewielką kamienicę. Talenty lorda przydały się w Ministerstwie, gdzie służył najpierw jako urzędnik wyższego szczebla, a później został ambasadorem Kryty w Lwich Wrotach. Lady Carola nie posiadała licznych talentów jako żona lorda, dlatego większość czasu spędzała w domu. Giovanni dzięki koneksjom ojca zdołał objąć stanowisko kierownicze w ministerialnych archiwach. Rafael z kolei był za młody, by podjąć poważną pracę na odpowiedzialnym stanowisku, a sam zwykł mawiać: "Życie jako zwykły gryzipiórek nie było mi pisane przez bogów".
Pierwszy Sezon spędził więc na poznawaniu stolicy, odwiedzaniu cichych lokali, gdzie najmował największy stół i kreślił na nim rzuty przeróżnych maszyn. Niektóre były nierealne do wykonania (jak na tamte czasy), inne zaś były wtórnikiem tego, co już kiedyś wymyślono. Szczególnie w gust wpadły mu trebusze, które nie raz oglądał w Garnizonie Shaemoor (gdzie wraz z ojcem często się udawał swego czasu).
Siedząc kolejny dzień w nowym lokalu, jego talent został w końcu zauważony! Przeciętnie odziany jegomość ze śmieszną aparycją dowcipnisia i delikatnym wąsikiem nad ustami zainteresował się jego szkicami. Po dwóch dniach intensywnych debat na temat materiałów i konstrukcji, zdecydował się zwerbować Rafaela do swojego warsztatu jako ucznia. Tak właśnie najmłodszy von Chrapke poznał czołowego inżyniera Divinity's Reach, Uzolana.
Talent Rafaela kwitł pod czujnym okiem nowego nauczyciela, opłacanego przez Ministra-Legata Caudecusa Beetlestone, zwanego wtenczas Mądrym. Szybko przestał projektować głupoty i nauczył się tworzyć bardziej praktyczne rzeczy: gadżety, broń, modyfikacje pancerzy, mechaniczne ręki i nogi napędzane zębatkami, które w przyszłości miały być czołową myślą technologiczną ludzi.
Prawdziwym odkryciem i jednocześnie rozczarowaniem był projekt poboczny Uzolana: mechaniczna orkiestra, która po dziś dzień stoi we Wschodniej Dzielnicy. Maszyna jego marzeń już została przez kogoś wynaleziona...
Przełom nastąpił w 1325 roku, gdy Uzolan został posądzony o zdradę stanu, porwanie królowej podczas rozmów pokojowych między popielcami a ludźmi na terenie rezydencji Ministra Caudecusa. Zagrożony Rafael próbował jak najprędzej urwać swoje koneksje ze zdrajcą, niemniej Seraph zdążyli w toku swojego śledztwa dotrzeć i do niego. Wtedy okazało się, że te zmyślne gadżety wpadały w ręce bandziorów i czarnych charakterów będących na usługach Uzolana, uwikłanych w porwanie Królowej. Formalna interwencja ojca zdjęła z Rafaela większość zarzutów o współudział w spisku przeciwko głowie państwa (bo przecież nie miał pojęcia, że to co tworzy posłuży jako broń przeciwko Królowej!).
Przed Rafaelem otwarła się nowa droga, bowiem teraz mechaniczna orkiestra nie miała już właściciela. Prędko przedstawił swoją kandydaturę do roli głównego konserwatora obiektu, który stał się podstawą dla jego nowej, autorskiej mechanicznej orkiestry. Z czasem, gdy sprawa przycichła, dał się poznać wśród wyższych sfer jako znakomity konstruktor i wreszcie mógł pozwolić sobie na niezależność. Zaczął żyć na własną rękę, projektując i sprzedając swoje produkty, co pozwoliło mu na realizację marzenia. Pierwszy prototyp został nawet zaakceptowany przez Wielką Operę w Divinity's Reach, choć ciągle brakowało mu wiele do ideału.
Rafael wiedział, że nie może konkurować z żywą orkiestrą, a przynajmniej nie teraz. Soliści i pozostali muzycy często żartowali sobie z pracy von Chrapkego, na biurko dyrektora Opery wpłynęły aż trzy wnioski o jej usunięcie. Czwarty właśnie był sporządzany. Swoje szanse Rafael oceniał marnie.
Punkt zwrotny tej historii miał miejsce kilka dni temu, gdy jeden z bębniarzy Opery otwarcie wyraził swoje niezadowolenie w nadzwyczaj nieprzyjemny sposób. Obelgi, szarpanie, plucie pod buty - tego było już za wiele. Gdy zrażony artysta imieniem Benny Gilboar ośmielił się zniszczyć jeden z pięciu bębnów maszyny, Rafael dobył noszonej przy boku szabli.
- I co, zabijesz mnie dla tej swojej durnej maszyny? Nie boję się ciebie, von Chrapke.
Gdy Benny podszedł do drugiego bębna, Rafael z iskrami w oczach rzucił się przed muzykanta i ciął go szablą przez pierś. Artysta spojrzał po sobie, potem na napastnika i puścił się w bieg. Kierował się za kulisy, skąd tylnim wejściem można było uciec z Opery. Nie mogąc sobie pozwolić na utratę autorytetu, Rafael wydobył zza płaszcza krótki, sześciostrzałowy rewolwer i wystrzelił trzy razy w plecy uciekającego.
- Co ja zrobiłem... co ja zrobiłem... miłosierna Dwayno, co ja zrobiłem...
Był późny wieczór, zatem wyniesienie martwego Bennego z Opery było łatwiejsze, niż uczynienie tego za dnia. Owinął ciało w dwie warstwy płóciennych płacht i zostawił opodal Opery, w opuszczonej kamienicy.
Ciało odnaleziono następnego dnia, o czym pisano w gazetach. Rafael spędził trzy dni na ciężkich moralnych rozterkach: oddać się władzy, czy trzymać gębę na kłódkę? W jaki sposób odpokutować?
Trafił na drogę, z której nie było odwrotu.
Nie pomógł również fakt, że czwarte zażalenie na mechaniczną orkiestrę von Chrapkego znalazło się na biurku dyrektora. W szczerej rozmowie Rafael usłyszał, że prawdopodobnie będzie musiał zlikwidować maszynę w ciągu jednego Sezonu. To przelało czarę goryczy i było silnym ciosem w marzenia konstruktora. Na tyle silnym, że uderzenie zepchnęło go na jedyną drogę, jaka teraz wydawała mu się słuszna: Jeśli nie będzie wykonawców, Opera nie będzie mogła działać a to kupi mu czas na doprecyzowanie jego orkiestry.
Drugi wykonawca grający na puzonie został zamordowany trzy dni później, precyzyjnym strzałem w serce. Henry Board był wtedy w zamtuzie. Rafael czekał cierpliwie, aż drugi z najbardziej szczekliwych artystów opuści przybytek i będzie wracać do domu. Wyposażył się w swoje sprężynowe buty, cylinder który po złożeniu nadaje się do rzutu a uderzenie stalowego rantu wytrąca z równowagi nawet najtęższe łby, pistolet z tłumikiem, szablę i ostrze umieszczone na nadgarstku, wysuwane mechanicznie.
Henry był wymęczony i pijany, dlatego chodził od ściany do ściany w wąskiej uliczce. Gdy zatrzymał się za trywialną potrzebą oddania moczu przy jednym ze śmietników, Rafael podszedł, zaczekał aż ofiara zapnie spodnie i chwycił go za bark. Odwrócił do siebie i pchnął na ścianę, a do serca przystawił pistolet. Henry był tak pijany, że bełkotał coś o jakichś pieniądzach. Zza maski, którą Rafael nosił na twarzy nie widać było jego oblicza, lecz po jego ciele przebiegły dreszcze. Palec na spuście drgał w wahaniu: "Czy to jest najlepsze rozwiązanie?".
W tamtejszym mniemaniu Rafaela, tak. Pociągnął za spust.
Zabójstwo Rosalindy Perez przyszło mu znacznie łatwiej. Sumienie uspokoiło się, kojone poczuciem, że każdy kolejny zabity muzykant przybliża go do realizacji swojego celu.
Zaproszenie na bal przypieczętowało los urodziwej harfistki. W trakcie, gdy większość z gości porozchodziła się po salonach i ogrodzie, wybrał się z Rosalindą na spacer między przepięknymi grządkami i rzeźbami znajdującymi się na terenie posiadłości Barona. Szczerze rozmawiali o muzyce i sztuce ogólnie. W pewnym momencie kobieta wyznała, że z niecierpliwością czeka na dzień, kiedy mechaniczna orkiestra Rafaela w końcu stanie się wiernym odwzorowaniem prawdziwej orkiestry. A nawet lepszym jej wariantem!
Ukłuło to w serce von Chrapkego na tyle mocno, że zdjął cylinder i złapał się za głowę.
- Co ja robię... co ja robię...
- Rafaelu? Dobrze się czujesz? Obiad był nie taki, czy może...
Podobnie jak z Henrym, Rafael złapał Rosalindę za bark, i wyszarpnął pistolet. Im więcej jadowitych słów z jej ust wypływało, tym bardziej był rozzłoszczony. Przytknął zimną lufę tłumika do jej serca i przymknął oczy, naciskając na spust.
Ucieczka była łatwizną.
Rafael sądził, że cel uświęca środki, lecz sumienie gryzło go mocniej, niż szczęki niebezpiecznego, egzotycznego zwierza jakich widział tuzin w cyrku gdy był mały. Z każdym dniem było coraz gorzej aż do momentu, gdy marzenia przerodziły się w obsesję. Kolejną ofiarą miała być Julianna, jedna z solistek. Na miejsce zabójstwa wybrał jej garderobę w "Kryształowej" - klubie dla dżentelmenów, w którym śpiewała. Nie spodziewał się jednak zastać w niej obcej osoby - człowieka o nienagannej posturze i czarnych włosach zaczesanych na bok ze zwisającą grzywką.
Strzał oddał niecelny. Nie mógł zabić na czyichś oczach. Zrażony niepowodzeniem, zaczął uciekać.
Obcy podjął pościg. W końcu buty na sprężynach zdały swój egzamin, gdy przeskoczył nad wysokim murkiem. To jednak nie pomogło, goniący go potrafił czarować i wdrapał się na sam szczyt muru jakimś zaklęciem!
Drugi z gadżetów, cylinder ze stalowym rantem okazał się bardziej pomocny. Głupiec myślał, że zdoła go złapać.
Tej samej nocy udał się do dyrektora Opery, poczciwego starca który groził likwidacją jego maszyny. Że też na to nie wpadł wcześniej: zabicie głowy instytucji upośledzi ją na tyle, że nie wydadzą żadnego koncertu w najbliższym czasie! Remont zostanie zatrzymany, jeśli nikt nie będzie trzymał nad nim pieczę. Skoro nie udało mu się dorwać Julianny... zabił dyrektora.
Gdy już sądził, że wszyscy, którzy mogli zagrozić jego pracy nad orkiestrą nie stanowią problemu, po mieście rozniosło się ogłoszenie. Wielka Opera wystawia przedstawienie połączone z koncertem.
Jakaż była jego złość. Jaki wielki był dół, w który wpadł. Jakaż to była okazja niepowtarzalna, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie, uczynić wielkie ognisko, które pochłonie wszystkich tych przeklętych muzykantów.
Plan wymagał jednak najwyższego poświęcenia: mechanicznej orkiestry. Rafael postanowił, że zbuduje nową, to nie największy z problemów z jakimi się obecnie boryka. Orkiestry nikt nie może przesunąć na czas przedstawienia, a wykonawcy będą stać bezpośrednio przed nią. Zdecydował się więc, że wysadzi ją w trakcie przedstawienia.
Czy ludzie pomyślą, że jego twór jest jeszcze bardziej beznadziejny, bo eksplodował? Nie, z pewnością nie. Przecież jego "oficjalnie" na przedstawieniu nie będzie. Znawcy zbadają maszynę i odnajdą w niej ślady po ładunkach wybuchowych - trudno, wyprze się ich argumentem: "A po cóż miałbym zaminować mój własny twór? To orkiestra, do diaska, nie bomba!".
Poczynił staranne przygotowania, plan powtarzał dwa dni, przygotował ładunki. Jedyne czego nie przewidział, to fakt, że to pułapka.
***
Powiadają, że przed śmiercią człowiek widzi przed sobą całe swoje życie, przewijające się nagłym ciągiem. Spadając w dół z rusztowania, Rafael nie doświadczył tego uczucia. Sprawiedliwość Grentha w końcu go dosięgnęła.
Mechaniczna orkiestra - prawdopodobnie ją zdemontują i uznają za śmieć. Projekt jego marzeń, skalany przez jego nazwisko które na wieki kojarzyć się będzie z jednym słowem - morderca.
Sumienie ugryzło go ostatni raz. Na zadośćuczynienie było za późno. Nikt nie przywróci Bennemu, Henremu, Rosalindzie i dyrektorowi życia. Człowiek, przed którym uciekał ulicami Divnity's Reach w końcu go dopadł. Śledczy? Seraph? Ministerialny? Pal licho... niech go Mgły pochło-
Publika wrzasnęła, gdy nagle nieznana postać zleciała z rusztowania i nabiła się na łabędzia. Stalowa konstrukcja utrzymująca go w pionie, formująca się w ostry trójkąt przy dziobie przeszyła Rafaela na wylot, oblewając krwią przepiękną imitację ptaka.