Fort "Pochodnia"
To była trzecia godzina przesłuchania. Krew uderzała do łba a język zwinął się w kłębek, schował się jak ślimak w muszli. Nawet gdyby chciał, a nie miał zamiaru, Selb nie byłby w stanie odpowiadać na pytania. Zapamiętał ich dwóch, trzeciego niezupełnie. Pierwszy zadawał pytania:
- Ilu was jest?
- Kto dowodzi?
- Jakie macie wsparcie?
- Słabe punkty waszej obrony, wymieniaj.
W końcu ostatnie pytanie, które było niczym przerywnik pomiędzy powyższymi:
- Twoje imię i ranga, psie.
Drugi pojawiał się wtedy, gdy pierwszy odchodził. On nie zadawał pytań, tylko bił. Uderzał w pysk, w żebra, w brzuch. Wziąwszy rozgrzany pręt, nadpalał lewą łapę zawieszoną do góry podobnie jak prawa. Zwisając na łańcuchach przytwierdzonych do sufitu, klęczał na ziemi. Smagano go batem po plecach. Lecz Selb milczał.
Bo nawet gdyby chciał, nie mógł sobie niczego przypomnieć. Jego głowa pulsowała po uderzeniu w tył, w gardle paliło pragnienie a oczy, sklejone potem i krwią wyłapywały tylko jeden szczegół: czerwono-pomarańczowe umundurowanie.
Trzeci z płomiennych nie pytał, ani nie bił. Stał jedynie i towarzyszył pierwszemu, czasami mruczał coś niezrozumiałego.
Potem zaczęły się utraty przytomności. Lewa dłoń piekła, po plecach skapywała krew a w brzuchu kotłowało się, jakby zaraz miał się zrzygać. Selb zwymiotował parę razy, szkoda, że nie na jednego z trzech płomiennych. Gdy świat rozpływał się przed oczyma a świadomość uciekała w błogą nicość, stan ten był przerywany zimnym kubłem wody by cykl rozpoczął się ponownie: przesłuchanie, bicie, przesłuchanie, bicie, przesłuchanie, odpoczynek. Nie był w stanie określić czasu ani dokładnego swojego położenia. Rozum jednakże podpowiadał, że wpadł do niewoli i znajduje się w jednej z trzech twierdz Płomiennego Legionu. Sięgając w głąb pamięci, spróbował odtworzyć ostatnie wydarzenia: Biegł przez ziemię niczyją. Dlaczego? Miał przy sobie broń? Tak, miał. Ale dlaczego biegł? Nieważne, co było dalej? Walka, płomienni.... płomienni nacierali na zdobyte okopy, pewnie chcieli ja odzyskać. Walczył, walczył, ale jak długo? Nie pamiętał. Potem był ból, upadł. Chciał wstać, ale nie mógł. Dlaczego? Zatrzaskująca się krata, co myślał? Złapali go. Dlaczego jednak miał z tyłu głowy myśl, że to nie musieli być płomienni? Co zrobił? Nie pamiętał...
Podniósł łeb, zamrugał kilkukrotnie. Wzrok przesłaniały mu sklejone potem i krwią kłaki futra, dostrzegł kilka pochodni, z sufitu zwisały rozżarzone łańcuchy, śmierdziało spalenizną i siarką. Poza jego ciężkim oddechem panowała tu zupełna cisza. Przerwał ją odgłos kolejnych kroków.
Selb miał ochotę nadstawić pysk pod nadchodzące uderzenie, niech zemdleje znowu, zamiast cierpieć kolejne katusze. Uchylił prawe oko, które zarejestrowało zbliżającego się płomiennego, ostatniego, tego, który nic nie robił poza gadaniem. Zamiast uderzyć lub wyszydzić, podsunął mu pod pysk flaszkę wody i złapał za grzywę, odchylając łeb do tyłu wraz z flaszką. Jadochwytak poczuł, jak kojący strumień gasi płomień pragnienia, niczym deszcz dla łaknących go roślin, woda rozprowadzała się w jego przełyku jak strumień bijący u źródła. Mimo tego, nie miał zamiaru odpowiedzieć na żadne pytanie.
Trzeci odsunął butelkę i pozwolił Selbowi opuścić łeb. Nachylił się, zbliżając pysk do jego uszu. Gdyby mógł, Selb odwinąłby się, robiąc ze swych kłów użytek, lecz nawet na mielenie paszczą nie czuł sił.
Płomienny zaszeptał mu do ucha, po czym wyprostował się, ciekaw reakcji. Selb splunął jedynie pod siebie gęstą zbieraniną śliny i krwi.
Po kilku (albo kilkunastu - Selb stracił niejako poczucie czasu) do pomieszczenia wmaszerowało czterech płomiennych: dwóch ściągnęło z łap Jadochwytaka kajdany, pozostała dwójka pewnie była "na wszelki wypadek". Złapali go pod pachy i wynieśli na zewnątrz. Szurając po kamiennej podłodze bezwładnymi stopami, Selb nie miał sił ani podnieść łba by rozejrzeć się dokąd go prowadzą, ani wydusić z siebie jakiegoś słowa. Domyślał się i jego przypuszczenia były słuszne. Zanieśli go jeszcze niżej, do licho oświetlonego korytarza w którym znajdowały się lochy. Tam, uchylając kratowane drzwi, znajdowało się jego nowe lokum.
Cela była skąpa, znajdowało się tutaj jedynie strzechowe posłanie. Nie było żadnego okienka z kratą, żadnej pochodni, nawet zwisającego z sufitu kaganka. Kratowane drzwi zamknięte były na cztery spusty, więc ani ich wyważyć, ani wyrwać. Kamienne ściany miejscami były nienaturalnie gładkie, lecz w tym wszystkim była jedna rzecz, która od dawien dawna nie śniła się Selbowi - powietrze.
Jeśli odjąć własny smród, to tutaj na dole było przyjemnie chłodno, nie czuć było ani siarki, ani spalenizny, ani typowego, okopowego odoru szczyn, potu i krwi. Ściany fortowej piwnicy były wilgotne i zimne, to też pierwsze co Selb poczynił, to podczołgał się by oprzeć się o jedną z nich.
Odpoczywał, pozwalając myślom na nowo drążyć korytarzami umysłu, otwierając dostęp do kolejnych fragmentów pamięci, pozwalając przemyśleniom wybić niczym ze źródła.
Teraz pamiętał. Przypomniał sobie pas granatów podarowany przez asystentkę questora. Znów zobaczył przed oczyma Centuriona, Kyrrozona i Maggoka z niewolnicami i jeńcem w niewymownej sytuacji. Czy gdyby przymknął wtedy na to oko, też znalazłby się tutaj? Pewnie nie. Czy jego duma mogłaby to wytrzymać?
Też nie.
Postanowił się położyć, lecz zmrużyć oka nie pozwoliła natrętność klawisza, który przechadzał się korytarzem. Z braku rozrywki, zatrzymał się przy drzwiach celi i zaczął szydzić z Selba. Wyzwiska, docinki, pogróżki i życzenia śmierci nie robiły wcale na nim wrażenia. Kłopotliwym natomiast okazał się fakt, że Jadochwytak był tutaj JEDYNYM jeńcem.
- ... ale nie martw się, chłopaki połapią więcej twoich koleżków. Potem wszystkich was weźmiemy do wielkiej sali, gdzie spłoniecie na rytualnym stosie. Ach tak, brakuje mi kakofonii wrzasków i błagań muskanych językami płomieni buntowników.
Zatem były szanse, że jednak przeżyje dłużej, niż dwie noce. Może nawet dostanie jakieś jedzenie...
Będąc więźniem zamkniętym pod kluczem w piwnicy twierdzy, czas zdaje się w ogóle nie płynąć. Dopiero po pewnym czasie Selb nauczył się, że klawisz spożywa dwa posiłki, na pół godziny opuszczając swój posterunek. Wtedy też i jego karmią - pod groźbą zabicia tu i teraz, każą mu odejść na drugi koniec celi i uchylają kratę, zostawiając na podłodze miskę z kawałkiem chleba i drewnianym kubkiem wody. Ma dziesięć minut by się posilić, potem klawisz zabiera wszystko w asyście dwóch żołnierzy. Następnie... ma czas aby gnić w celi. Po dwóch "dniach" (po dwóch karmieniach, między którymi zdążył się wyspać kilka godzin) Selb zaczął rozmawiać z klawiszem, choć daleko było temu do kulturalnej pogawędki. Mimo wszystko Jadochwytak zdawał się robić użytek z faktu, że jeszcze żyje, więc na zaczepki płomiennego odpowiadał równie poniżająco, jak rozmówca.
Z czasem odzyskiwał siły. Mógł przechadzać się po celi i przekręcać się na bok, gdy spał. Opuchlizna na jednym oku zelżała, w uszach przestało dzwonić w łbie nie pulsowało.
Próbował snuć pierwsze plany ucieczki, ale zawsze kończyły się na brzmiących w pamięci słowach trzeciego płomiennego, który był obecny przy przesłuchaniu.
Dni mijały w samotności, przerywanej okazjonalnymi potyczkami słownymi z klawiszem. Żarcie wciąż było do bani, ale czegoż się spodziewać będąc jeńcem? Pewnego razu nie dostał jedzenia, choć pilnujący go popielec był już po drugim posiłku.
- Te, a moja porcja gdzie? - odezwał się Selb, przypierając łapami do krat.
- Kto nie pracuje ten nie je. Jesteś darmozjadem i do tego gównem.
- Gówno, drogi kolego, to dostajesz do michy dwa razy dziennie. Założę się, że lepiej mnie karmią niż ciebie.
- Tak? - odparł klawisz rechocząc. Podszedł do kraty Selba i przypatrzył mu się swymi mętnymi, lekko pomarańczowymi oczyma.
- Tak, tak uważam. Jeńca traktują lepiej, niż ciebie.
- Czekaj no kmiocie, połapiemy was więcej to skończy się karmienie i wylegiwanie się w celi. Trafisz na stos.
- To coś ciężko wam idzie, skoro tkwię tu bez mała kilkanaście dni, a wy dalej nikogo nie złapaliście.
Klawisz warknął, uchylając połę płaszcza za którą wystawała rękojeść pałki.
- Co, zbijesz mnie? - rzekł drwiąco Selb - Kudły ci z dupska powyrywają jeśli mnie tkniesz. Chyba, że to ciebie mają na stosie spalić - Selb wyszczerzył kły w kpiącym uśmiechu - Nie, sądzę, że nie. Cioty zostają klawiszami, więc nie byłoby z ciebie godnego paliwa dla waszych tandetnych czarów.
Klawisz wyszarpnął zza pasa pałkę i drugą łapą sięgnął po pęk kluczy. Klnąc na czym świat stoi, zbliżył się do drzwi celi i wraził do zamka klucze. Selb nie spodziewał się, że płomienny weźmie to na serio. Ale to mogła być jego szansa. Cofnął się w głąb pomieszczenia i lekko ugiął się na nogach - wciąż bolały, nie były w pełni sprawne, ale to musiało wystarczyć. Do obrony miał tylko kły i pazury a także przewagę gabarytową. Szansę miał tylko jedną - gdy klawisz wejdzie do środka, skoczyć na niego, powalić i rozszarpać szyję.
- Już ja cię nauczę, szczekliwy psie - drzwi celi uchyliły się a klawisz zamachnął pałką w dłoni. Selb czekał, niech zrobi jeszcze jeden krok, a wtedy wyskoczy i...
Klawisz głucho jęknął i osunął się na zimną posadzkę celi. Selb już prężył się do wyskoku, nawet nie zdążył wyhamować gdy wyskoczył z pazurami na stojącego za strażnikiem popielca, który przed chwilą położył go jednym wprawnym ciosem w tył głowy. Z Selbem też poradził sobie błyskawicznie - zrobił krok w tył i gdy Selb opadł, chwycił go za łapę i wykręcił ją do tego stopnia, że stawy zaczął rozrywać ból.
- Teraz spokój - stonowany głos popielca był Selbowi niejako znajomy, lecz nie potrafił sobie przypomnieć skąd - Nie jestem tu po to, aby cię zabić. Wręcz przeciwnie.
- To puść mnie kurwa!
Tak też się stało. Selb opadł i przytrzymał się drugą łapą podłogi, spoglądając na pomarańczowo-czerwony mundur nieznanego popielca. Ten dźwignął z podłogi pałkę klawisza i wyciągnął ją w kierunku Selba:
- Masz, przyda ci się nim dojdziemy do zbrojowni.
Jadochwytak wstał i chwycił pałkę, niemalże wyrywając ją z rąk popielca. Spojrzał mu w oczy, na co ten zmitygował go następującymi słowami:
- Nie gap się tak na mnie. Jesteś potrzebny Legionom. Niebawem rozpocznie się natarcie, więc musimy naszym utorować drogę do środka. Pomożesz mi w tym.
Selb skinął łbem. Nie miał powodu aby mu ufać, niemniej w jego obecności obezwładnił płomiennego. Wreszcie przypomniał sobie, skąd pamiętał jego głos: to był trzeci spośród obecnych na przesłuchaniu popielców, ten, który jako ostatni podszedł do niego i rzekł:
- Trzymaj się, będziesz mi potrzebny. Czekaj na sygnał. Nie zabiją cię od razu, więc zbieraj siły.
Wtedy jednak nie do końca rozumiał, o co chodzi. Teraz jednak nadarzyła się okazja, by odpłacić pięknym za nadobne.
Opuszczając celę, wybiegli na spiralne schody prowadzące do góry. Selb szedł za swoim wybawcą, jako że tamten zdawał się znać drogę. Wspięli się o jedno piętro do góry, gdzie znajdował się podobny korytarz. Gestem łapy nakazał mu czekać - z daleka słychać było oddalające się kroki i przerywane rozmowy.
- Idą na obiad. Większość pomieszczeń nie będzie dobrze pilnowana - rzekł wilk w owczym przebraniu i ruszył dalej, gdy wszelkie dźwięki ucichły.
Wspięli się po schodach wyżej, gdzie przecinając korytarz znaleźli się czymś, co przypominało okopowy labirynt. Przejścia, kolejne korytarze, pomieszczenia z zaopatrzeniem, łóżkami, biurkami... trudno to było zapamiętać umysłowi, który do niedawna jeszcze swoje wyobrażenie o świecie zamykał w czterech kątach celi.
- Jak ty się w ogóle nazywasz? - zwracając się do wybawcy, Selb przytrzymał się łapą ściany. Musiał chwilę odetchnąć. Im wyżej, tym robiło się goręcej.
- Tykkat Mantlebearer, Popielny Legion. Ty?
- Selb Jadochwytak.
- Uściśniemy sobie łapy później.
Przemykając niekończącymi się korytarzami, dotarli do przestronnego pomieszczenia wyposażonego w rynsztunek, broń i innego rodzaju zaopatrzenie bojowe. Tykkat natychmiast wyszukał lniany wór i zaczął ładować do niego ładunki wybuchowe, jakich Selb wcześniej nie widział. Wyglądały jak kamienne prostokąty, choć łatwość, z jaką popielec je dźwigał wskazywała, że materiał z którego je wyprodukowali był o wiele lżejszy. W środku znajdowała się gorejąca lawa. Poza nimi znajdowały się tutaj standardowe laski dynamitu.
- Uzbrój się jakoś. Tylko nie wkładaj niczego od płomiennych na siebie, bo jeszcze cię nasi ustrzelą - to powiedziawszy, ściągnął z siebie płaszcz wroga zostając w samym skórzanym napierśniku.
Selb podszedł do stojaków z bronią i popatrzył na wyeksponowane karabiny, będące połączeniem technologii z pokrętną, płomienną magią. Chwycił jeden, zważył w dłoni, lecz nigdzie nie mógł dojrzeć naboi. Komora biła gorejącym w środku ogniem.
- Lepiej weź coś na zapas. Te karabiny nie wymagają naboi, ale jak się przegrzeją, to nie postrzelasz. Trybun Smolderpaw zrobił użytek z naszej myśli technicznej i ich magii. Sojusz z dredgami też nie poszedł na marne. Płomienni są silniejsi niż kiedykolwiek, to i pukawki mają solidne.
Jadochwytak zważył jedną ze strzelb w łapie. Na siłę fizyczną nigdy nie narzekał, a skoro będzie musiał się przebijać przez wraży fort, to postanowił pójść za wskazówką Mantlebearera.
Zapiął skórzany pas na biodrach, do którego wraził pistolet i nóż. Ciało okrył skórzanym napierśnikiem, na nogi wciągnął wysokie, skórzane buty, uprzednio zakładając czarne spodnie jakie znalazł przy zbrojach. Zabrał dwa granaty, które po zderzeniu się z ziemią eksplodowały płomieniami. Gdy Tykkat był gotowy do wyjścia, Selb zabrał ze stojaków jeszcze dwie strzelby, łapiąc za ich rączki, oparł kolby o swoje barki.
- Istny zabijaka. A teraz słuchaj: musimy podłożyć ładunki w dwóch miejscach. Tutaj, by zamknąć gnojom drzwi do krainy wyposażenia, a potem w zachodniej części wieży. Ja wiem gdzie iść, ale z tym tobołem nie będę mógł dobrze walczyć. To twoje zadanie - mamy nie zginąć, podłożyć ładunki i wpuścić naszych do środka.
- Przyjąłem. Mów mi gdzie iść - Selb skinął łbem i wyszedł ze zbrojowni, rozglądając się to na prawo, to na lewo - Czysto. Podminuj teren.
Zadowolony z tego, jak układa się współpraca, Tykkat wyszczerzył kły i zabrał się do roboty. Umieszczał ładunki wybuchowe na wewnętrznej ścianie przejścia:
- Gnoje opracowali system, na podstawie którego te bombki wybuchają jak wykryją ruch. Od uzbrojenia mamy parę sekund, by stąd spadać, nie zostać rozerwanym.
- Nie lepiej zostawić je w przejściu korytarza? - Mantlebearer spojrzał na Selba, marnego sapera, z politowaniem.
- Domyślą się. Stój na czatach i pozwól mi wykonywać moją robotę.
Skończywszy, popielny dźwignął z ziemi wór z niespodziankami i pchnął Selba w kierunku korytarza, w lewo. Szli wolno, przylegając do ścian przy załamaniach korytarza. Przy każdym z nich Selb wychylał się i kiwał łbem, dając znać, że przejście jest czyste. Tykkat musiał mieć mapę wrażego kompleksu wyrytą na pamięć, bowiem Jadochwytak zdołałby się dawno tutaj zgubić bez swojego przewodnika.
Doszli do kolejnych spiralnych schodów, Mantlebearer kiwnięciem łba wskazał drogę na górę. Schodki były liczne i niewielkie, stąd łatwo było się poślizgnąć na kamiennej posadzce i stoczyć się w dół. Mając dwie łapy zajęte, Selb manewrował ciężarem ciała, przechylając się do przodu. Wtem, gdy dostali się do następnego korytarza, ściany zadrgały po raz pierwszy. Potem znów, kolejny raz, jeszcze jeden, jakby olbrzymie łapska spoczęły na murach fortu i szarpały nim jak kukiełką.
- To nasi - oznajmił Tykkat - Ofensywa rozpoczęła się. Będą nacierać na wszystkie trzy forty: "Pochodnia", czyli nasz, "Płomień" oraz "Żar".
Na potwierdzenie tegoż faktu, po korytarzach i pomieszczeniach twierdzy rozniósł się niski, basowy głos spikera-zaklinacza, wzywający wszystkich do zajęcia desygnowanych stanowisk obronnych.
Przyspieszyli kroku. Zza rogu słychać było ponaglające rozkazy, to też Selb oparł kolby strzelb o barki i wymierzył przed siebie. Nie zwalniał, nawet wtedy, gdy pierwszy zakuty w pomarańczowo-czerwony hełm popielec wyskoczył zza rogu. Nim zdążył zareagować, Jadochwytak wypalił z odległości 6 kroków w oponenta, odpychając go garścią płonących nabojów. Trzymana w jednej łapie strzelba działała tak samo, jak jej konwencjonalny wariant: lufa wypluwała zapalający się śrut, który bezlitośnie wżerał się w to, co napotkał na swojej drodze. Najbardziej wygodne było to, że magiczna konstrukcja strzelby nie wymagała pociągnięcia za ruchome czółenko z przodu, które zwalniałoby pustą łuskę z komory. Jej po prostu tam nie było.
Selb wyhamował przed skrętem w prawo, skąd jak się spodziewał, wybiegną kolejni. Tak też się stało: repetując to jedną, to drugą strzelbą czuł, jak odrzut odpycha go w tył, zupełnie tak samo, jak śmierć dotykająca nieprzygotowanych przeciwników.
Przekroczywszy cztery ciała, biegł dalej, sprawdzając czy Tykkat dotrzymuje kroku.
- Daleko jeszcze? - zapytał Selb, tym razem nie szczędząc gardła by mówić szeptem.
W pomieszczeniu po prawej, gdzie otworzyły się gwałtownie drzwi, stanął popielec z taką samą strzelbą jakie trzymał Jadochwytak. Nie czekając na odpowiedź wybawcy, Selb odwrócił się gwałtownie i wypalił oboma flintami na raz, odrzucając oponenta o pięć kroków w tył.
- Niedaleko. Skręć w lewo i schodami w dół.
Postąpił według instrukcji. Wtedy, niemalże z nikąd na drodze popielców stanął szczupły płomienny który uderzył Selba w pysk i zamarkował pchnięcie sztyletem w jego gardziel. Jadchwytak zdołał uchylić się od zabójczego ciosu, pozwalając rozciąć swoje lewe dolne ucho. Grzmotnął na odlew prawą strzelbą przez łeb oponenta i wypalił z prawej prosto w jego plecy. Z drugiego końca korytarza nadciągali kolejni: było ich trzech, nawet czterech, każdy pałający rządzą krwi. Poprawiwszy ułożenie broni palnej, Selb zaczął repetować to z jednej, to z drugiej strzelby naprzemiennie. Pociski przypominały iskry które wypluwane były przez lufę, zupełnie jak zapalone zimne ognie.
Nigdy wcześniej nie czuł takiej ekstazy. Silny odrzut strzelb stał się pieszczotą, buchające u wylotów luf płomienie przyjemnym wiaterkiem. Serce biło mocniej a myśli skupiały się wokół jednego: "Zabić".
- Łoisz ich jak trza, Selb! - krzyknął Tykkat rechocząc doniośle - Jesteś z Krwawych?
- Żelazny - odparł, przystawiając lufę do zdychającego w agonii wroga. Jedno pociągnięcie spustu zamieniło jego łeb w zgnieciony, czekoladowy cukierek z wiśniowym nadzieniem.
Dostali się do kolejnych spiralnych schodów, jednakże korytarz był o wiele szerszy, zdolny pomieścić pięciu popielców idących ramię w ramię. Mantlebearer spojrzał za siebie i rzucił wór na ziemię.
- Osłaniaj mnie teraz. Otwieramy drogę naszym.
Ściany fortu trzęsły się raz za razem, gdy masywne artyleryjskie pociski uderzały nieubłagalnie w mury. Stukot ciężkiego obuwia poniósł się z góry, to też Selb nie zastanawiając się dwa razy, wszedł cztery schodki do góry. Minęły trzy sekundy, a pierwszy płomienny wyłonił się zza prowadzącego w górę zakrętu. Nie spodziewając się ujrzeć popielca z dwoma strzelbami wymierzonymi w jego tors, zdołał jedynie nabrać powietrza by ostrzec pozostałych.
Na darmo. Zamiast krzyku rozległ się huk wypalającej broni, a nieszczęśnik bezwładnie sturlał się w dół. Za nim nadeszli kolejni, którzy podzielili jego los. Ale na tym się nie skończyło - zaalarmowani płomienni zaczęli zbiegać w dół, zwiastując o tym okrzykami i wezwaniami do poddania się. Selb upuścił prawą strzelbę i sięgnął do pasa po granat zapalający, którego zawleczki pozbył się zahaczając ją o wystający kieł. Odczekał sekundę i podrzucił granat do przodu, sam biorąc drugą strzelbę i nogi za pas. W ten sposób udaremnił wrogowi natarcie, zaś wrzaski palonego płomiennego stały się muzyką dla dwóch par Selbowych uszu.
- Długo jeszcze? - zapytał Tykkata.
- STAĆ!
Odwrócili się obaj. Korytarzem, którym dotarli tutaj szybkim krokiem maszerowało sześciu płomiennych, zasłaniając się tarczami. Uciec nie było dokąd - na górze palące się ciała, schodów na dół nie było. Selb wypalił parę razy, lecz na nic się to zdało, gdyż szerokie i podłużne tarcze całkowicie chroniły nadciągających przed szwankiem.
- Nie stawiać oporu! Pozwolimy wam szybko i bezboleśnie pożegnać się z życiem.
- Cmoknij mnie w ogon, fiucie - Selb puścił prawą strzelbę i wyszarpnął ostatni granat. Odbezpieczył go i rzucił w kierunku przemieszczającej się formacji. Granat eksplodował po zderzeniu z ziemią, podpalając tych, którzy szli z przodu. Schylił się i złapał strzelbę, oparł obie o barki i walił to z jednej, to z drugiej.
- Szybciej! - Jadochwytak z drżeniem w głosie ponaglił Tykkata. Gołym okiem nie był w stanie ocenić ilu jeszcze biegło korytarzem w ich kierunku. Nagle jedna ze strzelb przestała działać - widoczna gołym okiem komora z zaklętym ogniem gwałtownie błyskała, świadcząc o przegrzaniu broni.
- Już! Kryć się!
Ale nie było gdzie! Postanowili więc wbiec te kilka schodków w górę i przykucnąć, chowając się za załomem spiralnych schodów. Spojrzeli na siebie, jakby za chwile któreś z nich, albo oboje mieli wylecieć w powietrze lub w najlepszym przypadku stracić dwie kończyny.
Wyłom w ścianie był ogromny. Korytarz przeszyła chmura kurzu, drobnych kamieni i smrodu spalonego futra. Słysząc kaszel, Selb utwierdził się w przekonaniu, że jednak przeżyli. Nie czuł też bólu, więc chyba nie został ranny. Zostawiwszy jedną ze strzelb na ziemi, podniósł się i sprawdził co z Mantlebearerem.
Szczęściarz był cały. Chwilę dochodził do siebie, kaszląc i ocierając łzy ze swych malutkich, wąskich ślepi. Po chwili słychać było rozentuzjazmowane krzyki wpadających do środka żołnierzy Legionów. Rozdzielili się - jedni pobiegli do góry, drudzy korytarzem na prawo. Ktoś z nich wymierzył karabinem w Selba.
- Nie strzelaj, jestem od was! Wysadziliśmy ścianę! Na górze się pali, nie przejdziecie.
- Kurwa! - żołnierz zaklął, dźwigając Tykkata za fraki - Wynoście się stąd, teraz nasza kolej.
Przed fortem toczyła się walka z prawdziwego zdarzenia. Niebo rozrywały czarne smugi pocisków artyleryjskich, a wysoko nad murami koczował sterowiec ostrzeliwujący dziedziniec fortu. W murach powstały wyłomy, dodatkowo powiększane przez wystrzeliwane czołgami pociski burzące. Zewsząd nadchodziły sznury piechoty, tylko czekające na swoją kolej. Rannych zabierali sanitariusze na noszach, a w oddali słychać było świst wirników charrcopterów które tylko czekały, aby zabrać tych najbardziej poszkodowanych prosto na stół operacyjny.
Tykkat wraz z Selbem doczłapali do najbliżej wysuniętego okopu, wskakując do środka. Po drodze mijali żołnierzy, którzy z wielkim zdziwieniem przypatrywali się zmierzającym w przeciwnym kierunku sojusznikom.
Chwilę zajęło im złapanie oddechu. Tykkat wyciągnął zza pasa manierkę i odkręcił ją, by nalać sobie wody do pyska. Selb bez pytania wyciągnął łapę i dostał to, czego pragnął od ponad dnia - łyk czystej, zimnej wody.
- No, to nasza robota tutaj się kończy - oznajmił Mantlebearer, dysząc jak silnik parowy - Nasza dola wykonana, teraz niech inni się wykażą.
- Żartujesz? Chcę walczyć! - Selb z niedowierzaniem przyjął słowa kompana - Nasi się tam tłuką na śmierć i życie a my mamy grzać dupy w okopie?
- Stary, byłeś kilkanaście dni w niewoli. Masz jeszcze siły?
- Mam.
- To gdzie twoja banda?
Selb zamilkł na chwilę. Na dobrą sprawę nie mógł przyznać się, że rozsadził ich na drobne kawałki w ich własnej kwaterze. Rozwiązanie jednakże okazało się o wiele łatwiejsze, niż można było przypuszczać.
- Byłem w niewoli, skąd mogę wiedzieć, gdzie teraz są? A twoja banda?
- Jesteśmy agentami, infiltratorami, szpiegami. Każdy z nas dostał swoje zadanie, ja swoje wykonałem.
Selb mruknął i podpierając się łapami o drewniane deski ściany okopu, podniósł się na równe nogi.
- Zaczekaj! Jak już ci tak spieszno do bitki, znam kogoś, kto cię porządnie wyposaży.
Ruszyli krętymi korytarzami okopów, które niegdyś były własnością Płomiennego Legionu. Znów, Tykkat zdawał się doskonale wiedzieć gdzie co się znajduje. Poprowadził Selba do punktu zaopatrzenia, gdzie za kontuarem siedział znudzony popielec, najwyraźniej bardzo niezadowolony z tego, że nie może brać udziału w bitwie.
- Morrus! - Tykkat oparł łapy na kwatermistrzowskim kontuarze - Masz jeszcze zestaw czyściciela okopów dla mojego przyjaciela?
Kwatermistrz podniósł się z siedziska i spojrzał na Selba, który z jednej strony wyglądał jak siedem nieszczęść, z drugiej jak napalony do walki młodzik. Właściwie tylko ta ochota odegrania się za wzięcie do niewoli napędzała Jadochwytaka, pchając go głęboko we wrażą gardziel.
- Mam, chodźcie za mną.
Ruszyli na tyły namiotu, gdzie znajdowały się przetrzepane skrzynie z zaopatrzeniem. Prawie wszystko było w użytku, poza jednym kompletem ciężkiego opancerzenia (podobne nosił Kyrrozon).
- Stoi, nie rusza się. Tykkat, pomóż, szybciej będzie.
Selb stał jak wryty. Na polecenie rozłożył ramiona i stanął w rozkroku. Obaj popielce zakuli go w stalowe karwasze, nagolenniki oraz ciężki napierśnik. Tykkat założył mu na głowę hełm i założył prowizoryczną maskę gazową na pysk, na oczy nasunął Jadochwytakowi google.
Kwatermistrz Morrus otworzył jedną ze skrzyń i wyciągnął kanister z paliwem, który można było ubrać na plecy. Gdy Selb przełożył ramiona przez pasy plecaka, kwatermistrz podłączył miotacz i podał go Selbowi do ręki.
- Legion? - zapytał Morrus, zatrzymując się przy mniejszej szkatułce.
- Żelazny - odparł Selb, mrucząc przez maskę.
Morrus wyciągnął ze szkatułki opaskę z symbolem Żelaznego Legionu i nasunął ją na lewe ramię Selba. Spojrzał na niego i klepnął w ramię.
- Idź walczyć.
Selb spojrzał na Tykkata i skinął mu głową w podziękowaniu.
- Idź. Jak przeżyjesz, wychylimy kufel w Ząbkowanym jak ta wojna się skończy.
Selb biegł tak szybko, jak mógł. Stalowe opancerzenie wcale nie pomagało w skutecznym przemieszczaniu się. Nie mając do kogo się przyczepić, ruszył do wyłomu w murze gdzie kierowało się najwięcej żołnierzy Żelaznych. Sterowiec ostrzeliwał w tym momencie tylnie mury i budynki przy dziedzińcu, artyleria natomiast ucichła. Charrcoptery mogły teraz wykonywać pełne kursy z pola bitwy na tyły, nie musząc obierać okrężnej drogi by uniknąć ognia własnych dział.
Wciskając się między żołnierzy, Jadochwytak wpadł na dziedziniec który był zbieraniną gruzu i martwych ciał, pourywanych kończyn i zmiażdżonych łbów. Wszyscy żołnierze kierowali się w stronę wejść do fortu lub wyłomów w ścianach.
- Ty! - ktoś szarpnął Selbem, łapiąc za jego stalowy naramiennik - Ruszaj do wieży, tam potrzebują takich jak ty.
Skinął łbem i pospiesznie skierował się wraz z szóstką żelaznych, którzy biegli do wyłamanej bramy prowadzącej do środka kompleksu. Koniec końców wrócił do miejsca, skąd zaczął. Tym razem nie jako więzień, ogołocony, pobity i przymierający głodem, ale jako żołnierz. Choć w dalszym ciągu głodny.
To jednak nie miało znaczenia. Selb nie utracił swojego rozpędu do walki i nie zamierzał hamować. Dzierżąc miotacz ognia i dudniąc okutymi butami o posadzkę wpadł do pomieszczenia, gdzie toczyła się zażarta walka. Nikt nie myślał o bezpośrednim starciu na miecze i topory: płomienni kryli się za wywróconymi stołami, ławami, kontuarami stołówki gdzie normalnie wydawano posiłki. Padał strzał za strzałem, ktoś rzucił granat który eksplodował wzrywając ukatrupione ciało wroga w powietrze.
- Przypal ich, co tak kurwa stoisz?
Selb ocknął się i wyciągnął miotacz przed siebie. Od zawsze chciał nacisnąć na spust urządzenia, które potrafiło odmienić losy potyczki. Skoro Płomienni mogli, to i Żelaznym było wolno. Strumień ognia objął kryjących się za masywnym stołem płomiennych, którzy od razu podnieśli się i w krzyku próbowali uciekać.
Nie zdołali. Nie szczędzono kul, by dobijać nawet tych, którzy niebawem dokonają swojego żywota. Jest to poniekąd humanitarne rozwiązanie przy wykorzystaniu niehumanitarnego oręża. Ale czyż można mówić o byciu "humanitarnym" na wojnie?
- Pomieszczenie czyste, idziemy dalej!
Jadochwytak znów wyrwał się z zamyślenia. Ani się nie obejrzał, a spalił wszystkich skrzętnie ukrytych wrogów. Ruszył więc z nieznaną mu bandą naprzód, przepuszczając najpierw tych, którzy byli lżej opancerzeni, bowiem poruszanie się w kilkudziesięciokilogramowej zbroi stanowiło nie lada utrudnienie. To dlatego zwykli piechociarze najpierw rzucali swoje życie na szalę by stworzyć warunki operatorowi miotacza do idealnego ataku.
- Granat, padnij!
Żołnierze przed nim przylgnęli brzuchami do podłoża. Nie każdy zdążył - dwie popielki rozniosło na prawo i lewo. Selb nie miał jak się położyć, niemniej zbroja zatrzymała płonące odłamki które co najwyżej zadudniły w okalającą go stal. Natychmiast otworzono ogień do płomiennych a potem ruszono dalej. Obie samice ranione kilkoma odłamkami dogorywały pod ścianą.
Nagle korytarz przeszył gęsty dym. Czy to była zasłona dla obrońców, czy może trująca substancja z którą Selb zdążył się już zetknąć? Nie mógł powiedzieć, jako że cały czas miał na sobie prowizoryczną maskę gazową. Żołnierze przed nim naprędce odwracali się i desperacko ubierali materiałowe maski z filtrami na łby. Jadochwytak wystąpił w przód i wypuścił kilka obłoków płomieni przed siebie. Nie zarejestrował reakcji, lecz nie mógł mieć na początku pewności, że nikt tam się nie znajduje.
Żołnierzy obu stron przybywało i ubywało zarazem. Często poszczególne bandy czy większe oddziały danej centurii spotykały się w tym samym miejscu, by ruszyć do kolejnych pomieszczeń celem wyparcia wroga. Przebieg starcia póki co wypadał na korzyść Trzech Legionów: Fort Pochodnia miał zabezpieczony dziedziniec, mury oraz większość budynków zewnętrznych. Najtrudniejsza walka rozgrywała się w środku twierdzy, i choć Płomienny Legion co raz odstępował kolejne pokoje, korytarze i schody, wciąż należało zdobyć szczyt wieży.
Żadna bitwa bowiem nie była skończona, dopóki symbol zwycięskiej strony nie zawiśnie w najbardziej dostrzegalnym miejscu.
Prawie cztery niepełne bandy przegrupowały się w przestronnym holu, gdzie walały się ciała żołnierzy obu zwaśnionych stron. Był to ostatni przystanek przed szturmem na wieżę, dokąd prowadziły najpierw szerokie, kamienne schody, z których dowódcy Płomiennych przemawiali do swych żołnierzy.
- Jak wygląda sytuacja, centurionie? - spytał dowódca bandy, z którą przybył Selb.
- Chujowo. Płomienni wycofują się, ale odparli nasz atak na wieżę. Wyłomem też nie przejdziemy, został zastawiony przy użyciu magii. Musimy ich wziąć z frontu, najcięższą możliwą drogą. Do tego, kurwa, natrafiliśmy na Smolderpawa, ale uciekł portalem skurwysyn.
- Zrozumiano. Mamy jednego na doczepkę z miotaczem.
- Zatem pójdzie w środku, flanki niech go osłaniają. Dorzucę jeszcze dwóch swoich z miotaczami i jednego siłacza z karabinem korbowym. Nie mamy co liczyć na kolejne wsparcie, więc niech wszyscy zepną kurwa poślady - centurion wskoczył na czwarty schodek i stanął twarzą do reszty - Słyszycie? Jeśli nam się teraz nie uda, to wszystko na nic! Osłaniajcie się wzajemnie, nie odstępujcie nawet na krok. Walczcie, jakby od tego zależało nie tylko wasze życie, ale przyszłość całego Legionu. Dziś Żelaźni biorą szturmem Fort Pochodnię.
Choć kłamstwem było stwierdzenie, że od nich jedynych zależy wynik tej bitwy, to ta drobna różnica między prawdą a fałszem miała na celu rozpalenie w żołnierzach ducha walki. Centurion zamachnął łapą w stronę schodów - na ten sygnał wszyscy ruszyli do ataku. Selb zaczął wspinać się po schodach, a po chwili dołączyło do niego jeszcze dwóch żołnierzy z miotaczami i jeden z ciężkim karabinem.
Przebiegli przez szerokie schody bez problemu, natomiast pierwszy przejaw oporu napotkali w szerokim korytarzu prowadzącym do spiralnych schodów w górę. W przejściu ustawione były wzniesione magią barykady, zza których strzelali płomienni. W odpowiedzi na to poleciały granaty, koktajle z benzyną i zapaloną szmatą oraz wypaliły lufy karabinów. Selb wraz z innymi operatorami miotaczy wystąpili naprzód, torując sobie drogę ścianą ognia, która bezlitośnie połykała każde żywe stworzenie, z jakim się zetknęła. Pociski odbijały się od stalowego opancerzenia, które teraz wyglądało jak zużyta tarcza strzelecka - naznaczona licznymi wgnieceniami od pocisków, usmolona czernią.
Mimo tego Legiony przebijały się naprzód, pokonując barykadę za barykadą, aż nie dotarli do schodów. Tutaj należało uczynić formację węższą, to też Selb ruszył przodem. Z miotaczem wycelowanym w górę, tylko czekał by zarejestrować jakikolwiek ruch. Nagle schody się skończyły, znaleźli się w niewielkim, kwadratowym pomieszczeniu. Coś zasyczało, a następnie od ścian echem odbił się huk eksplozji.
Selb nie wiedział, co się stało. Z pewnością nie stał na swoich nogach, nie czuł ich nawet. W uszach dudniło, a wzrok był rozmyty, oczy nie potrafiły zarejestrować ostrych konturów. Jedynie przytłumione krzyki i wystrzały docierały do niego w formie impulsów przesyłanych do mózgu, które jakoś zdołały wyłapać zatkane uszy. Przed oczyma światło powoli znikało, czuł jak odpływał, ale nie mógł nic na to poradzić. Lekko poruszył dłonią, lecz kark odmawiał współpracy. Drgnął nogą - znaczy, że były całe. Na nic mu się to zdało, gdy świat zaraz objął mrok, a świadomość odpływała i znikała jak łódź kupiecka za horyzontem poznania...
Jeśli to właśnie była śmierć, to przynajmniej na nią zasłużył. Na godne pożegnanie ze światem, w zbroi i broni w łapie. Tak, jak opisywano to w fahrarze. Tak, jak przedstawiano to w ideałach. Jednak mimo wszystko wojna, jakkolwiek zła by nie była, dawała satysfakcję z dobrze wykonanej roboty dla swojej ojczyzny, Legionu, wszystkiego, co było mu drogie. W taki sposób mógł się żegnać. Już czas.
- WSTAWAJ!
A jednak jeszcze nie. Selb otworzył oczy, jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody. Zadziwiającym faktem było to, że wcale nie chciał widzieć, słyszeć, czuć, ale.. coś jakby go do tego zmuszało. Zobaczył nad sobą pochyloną popielkę z torbą sanitariusza, która odrzucała właśnie strzykawkę na bok.
- Wpierdol mu drugi stymulant i niech wstaje, trzeba nam miotaczy na górę!
- Zdurniałeś? - ryknęła popielka - Druga dawka by go zabiła. Podnieście go, musi dojść do siebie.
Postawienie opancerzonego kolosa na nogi wymagało uczestnictwa czterech żołnierzy, a wciąż nie było to łatwe zadanie. Obraz rejestrowany przez oczy stał się ostrzejszy, jaśniejszy, uszy wyłapywały wszystko tak, jakby znajdował się w drugim pokoju. Serce waliło jak szalone, a myśli na moment nie mogły uformować się w żaden sensowny ciąg.
Popielka chwyciła Selba za ramiona i potrząsnęła nim:
- Nic ci nie ma, zbroja pochłonęła większość eksplozji granatu. Żyjesz, stary, tylko zacznij ogarniać!
Selb skinął głową, choć wcale nie czuł się w pełni gotów do walki. Nie było jednak czasu. Do pokonania były ostatnie schody, a potem bitwa będzie skończona.
Ryknął, dając znać, że już wrócił do świata walczących. Wchodząc po schodach robił to szybciej, niż mu się wydawało. Nie czuł zmęczenia, choć serce kołatało jak namolny akwizytor przy drzwiach. Sapał do maski jak maszyna parowa. Zacisnął mocniej dłonie na miotaczu i wystawił go naprzód, wspinając się coraz wyżej. Gdy tylko ujrzał niebo, znów przyspieszył i znalazł się na zrujnowanym czubku wieży, gdzie leżało kilka rozszarpanych przez ostrzał ze sterowca ciał. Wśród nich stali ostatni obrońcy tego bastionu. Dumni, nieustraszeni, gotowi do walki. Poddanie się czy ucieczka nie było dla nich rozwiązaniem. Podobnie jak Żelaźni, Krwawi czy Popielni, gotowi byli oddać życie niż znieść porażkę.
Dwunastoosobowy oddział ruszył do walki. Uzbrojeni w miecze, topory, tarcze, łuki czy karabiny - walczący wręcz biegli na Selba, który odsunął się by zrobić miejsce reszcie. Ochoczo pociągnął za spust miotacza, uwalniając strumień ognia.
Starcie trwało zaledwie chwilę, gdy płomienie Jadochwytaka i dwóch pozostałych operatorów miotaczy (którzy wspięli się na górę zaraz po Selbie) zajęły ogniem nacierających wrogów. Tych, którzy pozostali w tyle, wykończyli piechociarze. Choć Płomienni nie mieli żadnych szans, Selb podziwiał ich odwagę. Pod tym względem niczym nie różnili się od jego sojuszników, od Haskera, Falpita czy Rampera. Każdy z nich został wychowany tak, by w ostatecznej godzinie być gotów na najwyższe poświęcenie.
I w końcu Selb poczuł, że i on jest na to gotów.
Pod koniec Sezonu Zefira Trzy Wysokie Legiony zajęły Fort Pochodnię, Fort Płomień oraz Fort Żar położone na północ od Płomiennej Cytadeli. Dla Płomiennego Legionu oznaczało to wyparcie z powrotem w góry, do pierwotnie zajmowanych pozycji. W ogólnym rozrachunku, na przestrzeni całej bitwy udział wzięło ponad 100 tysięcy żołnierzy sił lądowych, powietrznych czy artyleryjskich. Każda ze stron poniosła ogromne straty, czego konsekwencje ukazały się niemalże od razu.
Płomienny Legion zajął kluczowe pozycje na granicy, zaś Czarna Cytadela została zmuszona do kolejnego zwiększenia nakładów idących na zabezpieczenie zdobytej strefy.
Niemniej nie oznaczało to końca starcia, gdyż upojony zwycięstwem Imperator Smodur z początkiem Sezonu Feniksa wydał dyrektywę, na mocy której Żelazny Legion miał przystąpić do operacji o kryptonimie "Kolos". W tym celu nastąpiła kolejna mobilizacja, poprzedzona wielkim przegrupowaniem wszystkich sił zbrojnych Czarnej Cytadeli.