Najpierw był szok spowodowanym gwałtownym wybudzeniem. Ostatnie co zachowało się w pamięci Annie to było spadanie w otchłań nocy prosto do wody, więc gdy odzyskała świadomość odruchowo chciała się czegoś złapać i zawalczyć o siebie by nie uderzyć w wodę. Jednak jej dłonie jedyne w co mogły się teraz wbić to był piasek na którym leżała, więc gdy jednak zarejestrowała że nie spada pojawiły się inne oznaki, które wstrząsnęły jej ciałem. Najpierw pojawił się kaszel i z jakiegoś powodu walka o oddech. Jedno i drugie mocno się wykluczało bo jedno próbowało dostarczyć organizmowi niezbędnego tlenu do życia, zaś drugie z jakiegoś powodu starało się je wykasłać. Chwile trwało za nim Annie się uspokoiła i zdecydowała się czy najpierw chce kaszleć czy łapać oddech, ale zaraz po tym pojawił się inny ból. Na tyle mocny że dziewczyna która dopiero co zdołała się podnieść chociaż na kolana upadła praktycznie twarzą w piach wstrząśnięta tym, jak bardzo może wszystko ja bolec.
Chwilę wiła się w silnych bólach jęcząc i zawodząc za nim powoli zaczęło trochę wszystko się uspokajać. Jednak za nim ponownie się poruszyła, bojąc się kolejnej fali zalewającego bólu, postanowiła poleżeć w bezruchu. Pulsujący ból głowy utrudniał pozbieranie myśli a jakiekolwiek wysiłki by ułożyć w jakiś logiczny sens kończyły się na jeszcze większym chaosie i większym biciem dzwonów w środku czaszki. Wiec zaprzestała nawet myślenia. Leżała po prostu zwinięta w kłębek i pusto patrzyła się przed siebie, czekając. Jeszcze nie wiedziała na co czeka, ale na pewno świadomie czuła, że nie będzie to nic przyjemnego.
W końcu gdy ciało jak i umysł się uspokoiły Annie poczyniła pierwsze kroki by wprawić swoje ciało w ruch. Najpierw poszły ręce które podgarniały splątane i sklejone włosy z jej twarzy a po tym nadszedł momenty by powoli podnieść tułowie i spróbować usiąść. Robiła to powoli aby nie zakręciło jej się w głowie, mimo to na chwilę ściemniało jej przed oczami. Na szczęście nie było to nic groźnego więc po kilku sekundach zawroty ustąpiły jednak na ich miejsce zaraz powiło się zdziwienie.
Jeszcze za nim się podniosła i leżała dłuższą chwile na ziemi sądziła, że jakimś cudem udało jej się przeżyć upadek z klifu i pewnie woda wyrzuciła ją na brzeg gdzieś niedaleko miejsca upadku i najzwyczajniej w świecie musiała sama Dwayna mieć ją w swojej opiece. Ale obraz który miała przed oczami nieco przeczył jej teorii a po szybkim rozejrzeniu się dookoła zdecydowanie jej początkowe przypuszczenia legły w gruzach. Postanowiła się podnieść co z początku wywołało lekki ból, w końcu upadek z wysokości w wodę zostawia po sobie znaczące ślady. Nawet nie chciała myśleć ile ma stłuczeń i siniaków i oby niczego nie złamanego. Jednak krok za krokiem powoli ostatnie wykluczyła choć to co widziała przed oczami nie napawało jej żadnym pozytywnym myśleniem.
- Gdzie ja do cholery jestem?
Zapytała samą siebie po przejściu dłuższego dystansu i utwierdzając się w tym, że w żaden sposób nie umie wymyślić gdzie ją wyrzuciło. W pierwszej kolejności logicznym było, że mogło ją wyrzucić gdzieś nieopodal urwiska na którym była, jednak szybko to wykluczyła. Następnej kolejności pomyślała o terenach Tengu. Urwisko z którego spadała było w Kessex Hills a ten z dwóch stron otoczony był terenami zamkniętych na świat Tengu, jednak za nic nie umiała z żadnej strony zauważyć choćby zarysu wielkiego muru który otaczał ich ziemie, więc powoli te myśli stawały się kruche i coraz mniej prawdopodobne.
Annie nawet nie zdając sobie sprawy zaczynała przyspieszać i iść przed siebie, targana coraz to bardziej niemiłymi przeczuciami. Póki co starała się za wszelką cenę znaleźć jakiś charakterystyczny punkt, który pomoże jej dopasować to do znanych terenów. Ale ten się nie pojawiał a ją ogarniał coraz to większy niepokój. Mogła się pochwalić tym, że miała nawet niezłą pamięć fotograficzną i wszelakie mapy zawsze potrafiła szybko zapamiętać. A od czasu kiedy dołączyła do Ligii czytała naprawdę sporo o wielu rzeczach magicznych jak i tych całkiem przyziemnych jak historia czy zwykłe geograficzne książki opisujące tereny i ich historie. Jednak gdzieś coś zawiodło i albo miejsce którym się znajduje kompletnie wyrzuciła z głowy uznając je za całkiem nie potrzebną wiedzę albo w ogóle o tym nigdy nie przeczytała czy nie usłyszała a to zaczynało jej się nie podobać.
Może i nie biegła tak jak zazwyczaj bo ciało nadal odczuwało skutki upadku ale lekkim truchtem przebyła całkiem spoty kawałek od jej początkowego miejsca i niestety musiała sama przed sobą przyznać, że nie wie gdzie jest.
Miejsce otoczone dookoła wodą, długa plaża, brak jakiś widocznych śladów ingerencji wysoko rozwiniętej rasy w ukształtowanie terenu, las który wyglądał na gestu i niezbyt zachęcający i to przeczucie, że nawet jak by przeszła całość dookoła to z każdej strony wyglądało by to tak samo.
Była na jakieś wyspie pośrodku niczego.
Przede wszystkim potrzebuje się uspokoić. Nerwowe dreptanie w kółku i bicie się z własnymi myślami w niczym obecnie jej nie pomoże. Spokój i jeszcze raz spokój. Ale łatwiej mówić niż wykonać i Annie obecnie była tego świadoma. Zaraz po tym jak zdezorientowanie brakiem wiedzy o swoim obecnym położeniu zastąpiły inne rzeczy, które zaraz się z tym wiązały. Ile czasu minęło od tamtego wydarzenia, czy w ogóle żyje a to nie jest jakiś głupi rodzaj mgieł i w ogóle jak wrócić do domu?
Panika zaczęła za mocno w niej narastać co zaczynało ją powoli irytować gdyż nie umiała zapanować nad swoimi galopującymi niepotrzebnymi emocjami. Nie lubiła się czuć jak by myśli wymykały się spod jej własnej kontroli. Zawsze uważała się raczej za rozsądną osobę, która na pewno nie daje się ponieść emocją a na chłodno wszystko kalkuluje i ocenia.
Kucnęła i okryła głowę rękami, przymknęła oczy i powoli zaczęła wszystko porządkować w głowie. Nie wie gdzie jest, nie zauważyła jeszcze niczego co mogło by świadczyć o tym że teren jest przez kogoś zamieszkany, ale wcale tak nie musi być. Tak kołatało jej się w myślach stwierdzenie o bezludnej wyspie, ale może po prostu woda zniosła ja od strony po prostu nie zdatnej do zamieszkania a z innej strony normalnie jest jakaś wioska albo nawet miasto i mają tam port z łodziami lub w jeszcze lepszym przypadku nawet i Drogowskaz. Sądząc po wysokości słońca na niebie było dość wczesne południe, więc ewidentnie nie mogło jej aż tak daleko od brzegu wywiać. Noc była spokojna, nie było silnych wiatrów, a przynajmniej tak sobie wmawiała, więc niemożliwym by było, by znalazła się tak po prostu gdzieś gdzie nikt nie dotarł. Co prawda nie dostrzegała żadnego zarysu linii brzegowej Kessex czy nawet innego miejsca w Tyrii ale lepiej być tej dobrej myśli niż całkiem poddać się panice.
Więc w pierwszej kolejności musi wejść w głąb miejsca w którym jest i odszukać śladów czy dróg prowadzących do miejsca z którego będzie mogła wrócić do domu. Panika i irytacja są niewskazane bo zaburzają trzeźwą ocenę sytuacji. Wiec uspokoiła oddech ale jeszcze dla pewności chwile pozostała w swojej pozycji. Gdy wstała postanowiła nieco zrobić rekonesans na sobie. Nie była w najlepszym stanie. Rozdarte spodnie i koszula, roztargane włosy, kilka dość widocznych zadrapań ale brak jakiś poważniejszych i głębszych ran. To na pewno duży plus. Za minus uznała brak butów i sztyletu który miała przyczepiony do nogi. Duża wada. Nie będzie miała jak korzystać z magii w razie konieczności, mimo to liczyła że nie będzie musiała stanąć w takiej sytuacji gdzie będzie potrzebować skorzystać z magii. Wykluczając na razie potencjalne zagrożenie z ludzi czy innej rasy, która nie koniecznie mogłaby być zadowolona z jej obecności w tym miejscu, choć w sumie czemu mogłoby tak być? W końcu jest lekko ujmując rozbitkiem i to nieuzbrojonym więc nie powinna zakładać, że ktokolwiek może być do niej wrogo nastawiony. Możliwe, że te myśli pojawiły się przez fakt zbyt częstego pakowania się w kłopoty od momentu dołączenia do gildii. Za często narażała swoje życie i za często to co wydawało się bezpieczne z bliska okazywało się jedynie sprytną pułapką.
No ale nie może być pewna co do żyjących tutaj dzikich zwierząt. Choć... jakie by miały żyć w takim miejscu? Wykluczyć mimo wszystko tego nie powinna. Lepiej dmuchać na zimne niż się sparzyć. Szczęście w nieszczęściu było takie, że jest łowczynią. Wbrew powszechnej opinii umiała polować i nie zgubić się w lesie. Tylko na ile to zapewni jej teraz bezpieczeństwo?
Annie ruszyła w głąb wyspy. Z początku zdawało się to nawet całkiem łatwe. Zieleń głównie składała się z niewysokich krzaków przelatanych co chwila jakimś drzewem czy palmą. Zwierzyna zdawała się póki co nie pokazywać a ziemia dla gołych stóp była w miarę przyjemna. Jednak z biegiem czasu zaczęła się potykać o korzenie ukryte w liściach, kamienie zaczęły się dotkliwie wbijać w stopy a krzaki i drzewa zaczęły gęstnieć i stawać się coraz wyższe. Powoli spokojny spacer zamieniał się w upierdliwą konieczność, ale jako, że nie miała możliwości obejść wyspy dookoła pozostało jej jedynie to wyjście. No nic, byleby to nie trwało za długo i jednak przez zmierzchem dotarła do jakiegoś punktu który okaże się śladem cywilizacji albo przynajmniej da jej schronienie.
Niestety taki moment nie chciał się jakoś pojawić a zmęczenie powoli zaczynało brać górę. Co prawda słońce zdawało się być jeszcze wysoko, jednak osłabiony, obolały i głodny organizm zaczyna się buntować po jakimś czasie. Annie niestety poza typowymi dźwiękami wydawanymi przez ptaki oraz swoje kroki zaczęła słyszeć jak zaczyna burczeć jej w brzuchu. Dobra nie pierwszy i nie ostatni raz. Jako, że i tak całe życie była trzymana na diecie tylko po to by utrzymywać idealną figurę była przyzwyczajona do małych posiłków. Z głodu jeszcze nie mdleje więc burczenie można zignorować choć na pewien czas. Mimo to zaczęła trochę wodzić wzrokiem dookoła chcąc zauważyć cokolwiek co będzie się nadawało do jedzenia. Jest tu dość bujna roślinność może któryś krzak daje jadalne owoce.
Owoców brak, zwierząt brak, śladu jakieś cywilizacji brak, żadnego charakterystycznego punku...
- Gdzie ja do kur...
Annie nie zdążyła skończyć swojego zdania gdy nagle tak po prostu ziemia pod jej stopą się skończyła a ona nie zdążyła złapać równowagi i upadła. Zaczęła się staczać po ziemi na dół. Rekami starała się chronić swoją głowę choć ciało odruchowo próbowało walczyć i łapać się czegoś. Czuła jak kamienie, korzenie czy pniaki wbijają się w jej ciało wywołując kolejne salwy bólu. Mimo, że długo nie staczała się na dół dla niej trwało to wieczność. Upadek zakończył się mocnym przywaleniem plecami w coś twardego. Zabolało na tyle mocno że od razu się wygięła nieco do tyłu, zajęczała a w oczach z automatu stanęły łzy.
Na bogów... - wyjęczała wijąc się na ziemi w własnym zbolałym świecie. - Oby to się okazał jakiś popaprany sen.
I właśnie miała się podnieść gdy jej ręką natrafiła na coś dziwnego pod liśćmi w miejscu w którym upadła. Z początku z jej ust wyrwało się coś co mogło by przypominać pisk kobiety, na którą spadł jakiś robal a ona wybitnie ich nie lubi, jednak nie był to robak. Chociaż w takiej sytuacji to może robak nie byłby niczym złym. Powoli zaczęła odgarniać liście. Serce jej waliło jak opętane gdyż rozum już wiedział jak zinterpretować to co poczuła pod palcami jednak nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Niestety jej przeczucia się sprawdziły. Z ziemi wystawały kości. A dokładnie czaszka która wyglądała na starą. Puste oczodoły właśnie zaśmiewały się z miny Annie, która teraz postanowiła spojrzeć na rzecz o którą uderzyła a wcześniej uparcie ją ignorowała. Kamień na którym wyryte były jakieś napisy oraz liczby jak nic mogło świadczyć o prowizorycznym nagrobku. Właśnie stała na grobie a w jej dłoniach leżała głowa gospodarza tego miejsca.
Pisnęła i całkowicie ignorując wszelakie normy w swoim zachowaniu po prostu podniosła się i rzuciła na ziemie z jakimś obrzydzeniem czaszkę jaka miała w reku. Najzwyczajniej w świecie jak przerażony kot który zauważył za sobą położonego na ziemi ogórka, odskoczyła. Co nie skończyło się dla niej za dobrze, bo teren nie był równy i jedna stopa upadła dość krzywo i przechyliło jej ciało w bok a zaraz po tym dziewczyna upadła.
- KURWA! - Krzyknęła łapiąc pulsująca z bólu stopę.
To wszystko dzieje się nie tak jak trzeba. Gdzie tu logika która uwielbia się posługiwać, gdzie ta zimna kalkulacja i chłodna ocena sytuacji? Gdzie ten brak emocjonalnego podejścia do wszystkiego co cię otacza? Nic nie działo się normalnie i ona czuła że zaczyna zachowywać się wbrew samej sobie. Przeklinanie, piski, krzyki? Przecież to nie ona? Ale sytuacja w której jest nie nadawała się do podejścia takiego jakie ma na co dzień. Choć jeżeli to sen to czemu się nie budzi? Już dawno powinna otworzyć oczy. Ale to się nie działo. Wszystko ją bolało ale obecnie najbardziej noga. Modliła się o to by nie była złapana a ból idzie z powodu że źle na niej stanęła. Co prawda po kilku minutach ból nieco zelżał pozostając pulsującym przypomnieniem, że jednak coś z nogą jest nie tak. Złamana na szczęście nie była, ale może skręcona? Sama nie wiedziała w końcu medyk z niej żaden a swoje umiejętności ograniczają się do przepłukania rany i naklejenia na niej plasterka. Albo w ostateczności niezgrabnego owinięcia się bandażem.
Siedziała tak chwile kuląc się sama w sobie. Opanowanie jakim starała się kierować powoli zaczynało z niej schodzić i przechodzić w zrezygnowanie. Może nie potrzebnie wchodziła w głąb lasu? Ale z drugiej strony zostawać na plaży i czekać na nie wiadomo jaki cud? Nie umiała siedzieć z założonymi rekami i dać kierować swoim losem przypadkowi lub niezbyt wiarygodnym cudom. Od momentu opuszczenia domu i wzięcia swojego życia w własne dłonie nie miała zamiaru nic nie robić i czekać na to aby cokolwiek się samo rozwiązywało. Jednak teraz nie była zbyt pewna swojej decyzji. Czuła się niepewnie, nawet mogłaby powiedzieć że dziwnie samotna a do tego zagubiona. W głowie miała pustkę i kompletnie nie umiała wymyślić żadnego sensownego planu. Już nie mogła się łudzić ze wszystko to jest kiepskim snem z którego nie umie się wybudzić ani, że jest w miejscu które zna. Była gdzieś, prawdopodobnie sama i nawet nie wiedziała co robić dalej. Siła jaką uważała że dysponuje w sobie po prostu gdzieś odeszła a ona poczuła się mała i bezbronna jak nigdy wcześniej. Podciągnęła nogi pod brodę i objęła się ramionami wtulając się mocniej w siebie. Schowała głowę między kolana i zapłakała.
Czas mijał a słońce zaczynało powoli schodzić coraz niżej. Annie nie zrobiła żadnego ruchu od dłuższego czasu. Siedziała. Tak po prostu zwinięta w kłębek mając całkowitą pustkę w głowie. Nawet nie miała ochoty na niczym skupić swoich myśli. Tępo wpatrzona w kamień który robił za nagrobek i wyglądał zdecydowanie zbyt staro by mógł jej dawać nadzieję, że jednak niedaleko może być jakaś nadzieja dla niej. A może po prostu już nawet nie chciała w to wierzyć lub zwyczajnie zmęczenie i uczucie zagubienia wygrywało nad zdrowym rozsądkiem? Była brudna, potargana, głodna i spragniona a zmęczone ciało poddawało się coraz bardziej odmawiając poruszenia się. Jednak gdzieś z głębi umysłu dobiegało do niej echo rozsądku by jednak się poruszyła. Walczyła usilnie z tym odczuciem nie chcąc się zmuszać. Bo i po co? Po co ma zawalczyć o siebie i dla kogo?
Usłyszała coś. Gdzieś z głębi, gdzieś daleko wydobył się dźwięk niepodobny do żadnego innego, który otaczał ją do tej pory a jednocześnie tak dobrze znany. Jej zmysły zareagowały automatycznie. Poczuła się jak kot, któremu ucho nagle skręciło w kierunku z którego pochodził dźwięk i momentalnie podniosła głowę by skierować w tamtą stronę wzrok. Może jedynie jej się przewidziało? Nasłuchiwała przez dłuższą chwile ale znajomy świst wiatru się nie pojawił. Mrużyła oczy w nadziei że jednak coś zauważy między drzewami, ale i krajobraz uparcie stał nieruchomo. Jej umysł właśnie najwyraźniej spłatał jej figla, ale na tyle skutecznego, że jednak postanowiła się podnieść. Nieco zdrętwiałe ciało z początku zrobiło to strasznie otępiale a ona miała wrażenie jak by to nie należało do niej. Z lekkim grymasem bólu na twarzy nadal wpatrywała się w miejsce gdzie wydawało jej się słyszeć dźwięk, który wyrwał ją z zawieszenia i z braku lepszych pomysł skierowała swoje kroki w tamtą stronę.
Wychodząc z gęstwiny lasu sama nie była pewna czy to co widzi przed oczami jest prawdziwe, czy jednak może zasnęła gdzieś tam w lesie a to co ujrzała jest niczym więcej jak tylko wytworem jej podświadomości. W końcu mogło by tak być. Czytała wiele książek nie tylko związanych z rachunkami, nauką czy historią. Lubiła zaczytywać się w romanse i przygodowe powieści a w tych drugich często przejawia się motyw z piratami. Więc znajdując się w dziwnym miejscu, póki co sama, po jeszcze dziwniejszym wieczorze nic dziwnego, że podświadomość zaczęła wyciągać pokręcone obrazy z owych powieści. Ale czy na pewno? W końcu nie umiała określić miejsca w którym się znajduje a wszystko wskazywało na jakąś zapomnianą przez świat wyspę. Element wraku jakiegoś statku idealnie wpasowywał się w krajobraz. Mogłaby powiedzieć, że to mogłoby być nawet do przewidzenia i zakrawa o jakiś typowy książkowy przykład. Czyli bez rewelacji jak całe jej życie. Wszystko przewidywalne i niczym nie zaskakujące. A przynajmniej do tej pory nie zaskoczyło ją nic takiego czego nie umiała by jakoś logicznie wyjaśnić czy nie znajdywałoby to swojego miejsca w świecie. Nawet przeżycia w gildii zdawały się być całkiem pasujące do otaczającego świata. Schodząc w dół z pagórka na którym się znajdywała nawet mogłaby powiedzieć, że czuje się lekko rozczarowana. Wrak statku na wyspie.
- Też mi zaskoczenie. - Mruknęła ostatecznie pod nosem podchodząc pod to co kiedyś pływało na morzu.
Pozostałości statku były osadzone na niewielkiej plaży która leżała tuż nad strumykiem. Annie doszła do wniosku, że albo strumyk kiedyś mógł być wielką rzeką która przecinała wyspę albo zdarzyło się coś innego, że wrak znajdywał się tak głęboko lądu. Tak czy inaczej nie miała ochoty zastanawiać się nad tym drugim uznając, że i tak to nic nie zmieni. Z góry przyjęła od razu pierwszą wersję.
Wrak nie prezentował z sobą nic co mogłoby choćby odrobinę przypominać jego postać z czasów świetlistości. Dość długi element który możliwe, że był kiedyś kadłubem... choć Annie nie miała pewności bo nie znała się na statkach. Bliżej zauważyła długą belę drewna która może była kiedyś masztem unoszącym żagiel. Jak by mogła ocenić wrak swoim niezbyt obytym w tej dziedzinie okiem, uznałaby by to za coś co kiedyś mogłoby być statkiem, ale obecnie bardziej przypomina gruz zbutwiałego drewna, które jakimś cudem jeszcze nie zamieniło się w jedną drewnianą paćkę. Zaglądając do środka wraku również w niczym się nie zaskoczyła. W środku nie ostało się nic co mogłoby wskazywać że kiedyś coś na nim było przewożone albo ktokolwiek na tym płyną. Pewnie statek musiał osiąść tu już bardzo dawno temu i pozostał porzucony na dobre. Nawet na chwilę przeszła jej przez głowę myśl zaciekawiona losami załogi tego wraku, ale zaraz stała się ona ulotnym wspomnieniem do którego nie chciałaby wracać i nad nim rozmyślać. Zwłaszcza jak połączy ten wrak z kośćmi na które trafiła w lesie.
- Kiedyś to był piękny okręt. Największy i najszybszy.
- Pewnie tak.
Annie odpowiedziała odruchowo przez ułamek sekundy nawet nie zastanawiając się nad tym, że pierwsze zdanie nie było wypowiedziane przez nią. Głos był męski co też wykluczało jej nieświadome wypowiedzenie jakiś słów samej do siebie. Gdy po sekundzie dotarło do niej to co się właśnie stało, odwróciła głowę za siebie by ujrzeć ducha a zaraz po tym by pisnąć z przerażenia. Nie dlatego że było to straszne doświadczenie ale bo się tego nie spodziewała.
Za nim minął pierwszy szok, Annie zdążyła chwile powrzeszczeć przestraszona, odskoczyć kilka kroków do tyłu i prawie stracić przez to równowagę oraz nerwowo się rozglądać za czymś co mogło by jej pomóc w ewentualnej obronie. Upatrzyła sobie spróchniały kawałek drewna i machając nim na lewo i prawo starała się przegonić ducha. Ale nie można by powiedzieć by wyglądała chociażby odrobinę groźnie przy tym. Dopiero gdy resztki rozsądku doszły do głosu, na chwilę się zatrzymała i przyjrzała się swojemu przeciwnikowi... No na pewno nie wyglądał obecnie na kogoś co by rzucał się na dziewczynę w celu zaatakowania jej. Wręcz przeciwnie. Stał spokojnie i chyba czekał jak Annie się uspokoi a gdy to się w końcu stało, odezwał się.
- Nie mam zamiaru cię skrzywdzić. - Annie nie wyglądała jak by miała uwierzyć w tak proste słowa bo nawet o milimetr nie opuściła swojego kija. Duch westchnął ale nawet nie drgnął. -
- Nazywam się Jin Hao. Byłem kapitanem tego statku.
Blondynka podniosła wzrok na wrak w który zaczął się wpatrywać jego były kapitan a po tym spojrzała na niego. Opuściła swoją improwizowaną broń gdy zrozumiała, że duch przed nią miał wymalowane cierpienie na swojej półprzezroczystej twarzy, jakiego jeszcze nie widziała na oczy.
- Annie. - Przestawiła się na co Jin przeniósł na nią spojrzenie u ukłonił się nisko.
- Już nie pamiętam kiedy ostatni raz rozmawiałem z kimś żywym. - Na jego twarzy pojawiło się coś co miało by sugerować uśmiech, ale było to niezbyt udane.
- Nie jest to pocieszająca wiadomość. Oznacza to, że w tym miejscu nie ma nikogo, kto pomoże mi wrócić do domu.
- Powiedziałem że nie rozmawiałem a nie, że nie ma tu nikogo. - Wyjaśnił dokładniej co spotkało się z nagłym wzrostem nowej nadziei u Annie. - Ale ci co tu się pojawiają raczej nie należą do pomocnych.
- Kto?
- Piraci - odpowiedział krótko.
Przez głowę Annie przeleciała myśl o tym, że nadzieja jest nieodkrytym rozczarowaniem.
Słońce już zachodziło a w głębi wyspy gdzie znajdywała się Annie, jego ostatnie promienie już nie dochodziły spowijając krajobraz w szarości. Dla dziewczyny oznaczało, że musi jakoś rozpalić ognisko, ale w wraku statku nie znalazła nic co mogło by jej w tym pomóc a sama nie posiadała przy sobie żadnych zapałek czy krzesiwa. Więc zdana była na marne umiejętności przetrwania o których czytała z książek. Mimo że dzień był ciepły to noc nie zapowiadała się na taką. Coraz chłodniejsze powietrze nie było groźne, ale jednak spędzenie nocy bez ognia czy jakiegoś okrycia mogło należeć do niezbyt przyjemnych.. Uzbierała trochę drewna z lasu i ściółki a po tym z upartością doylaka tarła dwa kije o siebie starając się je rozgrzać i zaprószyć nieco ognia na ściółkę. Na pewno w książkach jakie czytała wydawało się to łatwiejsze i nawet przy pomocy porad nowego duchowego towarzysza zadanie nie należało do przyjemnych i łatwych. Dłonie się szybko męczyły, mięśnie już i tak obolałe zaczynały się buntować sprawiając więcej bólu niż pożytku a mimo panującej niższej temperatury, pot zaczynał ozdabiać jej czoło. Ale się nie poddawała. Zaciskała zęby i raz za razem dawała z siebie wszystko. Choć nigdy by nie przypuszczała, że tyle skrupulatności będzie musiała kiedykolwiek przyłożyć do tak zdawałoby się prostego zadania. Ale trud popłaca i gdy w około panowała ciemność, niewielki kawałek piasku na którym siedziała był oświetlony pomarańczowo żółtym światłem wydobywającym się z niewielkiego ogniska. Dopiero wtedy Annie gdy mogła usiąść zadowolona z rezultatu przyjrzała się swojemu towarzyszowi.
Trudno było jej określić z półprzezroczystego bytu w jakim wieku umarł mężczyzna bo twarz była słabo widoczna w tym oświetleniu. Trochę żałowała że wcześniej nie skupiła się by mu się przypatrzeć. Ale po ich krótkiej rozmowie została od razu zagoniona do tego że musi rozpalić ognisko bo za chwilę będzie noc a one tu nie należą do najcieplejszych. Na chwilę obecną mogła jedynie powiedzieć, że rysy twarzy mogą wskazywać na pochodzenie Kintajskie. Duch był ubrany w niekompletne ubranie. Brakowało mu butów a spodnie i bluzka wydawały się poniszczone. Duch również posiadał broń. Oczywiście też w formie duchowej. Nigdy nie potrafiła do końca zrozumieć tego rodzaju zjawiska. Rozumiała, że duch to dusza, pewien byt balansujący gdzieś między światem rzeczywistym a mgłami, jednak widząc duchy w Askalonie, ich bronie oraz maszyny wojenne nie umiała zrozumieć jak to działa. Broń to przedmiot, stworzony za pomocą ludzkich rąk, więc w jaki sposób zyskują one formę... ducha? Strażnik który przywołuje swoje bronie bardziej formuje swoją magię lub światło w kształt który potrzebuje ale jak to się dzieje, że osoba która umiera zabiera z sobą swój oręż i powracają oboje w formie ducha.
- Coś cię trapi? - Annie wyrwana przez pytanie podniosła wzrok na Jina.
- Zastanawiam się nad tym co tu robisz?
- Mój statek jak widać się tu rozbił. - Jin odpowiedział lakonicznie i nieco smętnie.
- Raczej nigdzie mi się nie śpieszy, więc chętnie posłucham.
Jin milczał i to zdecydowanie za długo. Blondynka uznała, ze pewnie nie ma ochoty dzielić się swoją historią z nią. Choć musiała przyznać sama przed sobą, że nieco ją to rozczarowało. Siedzenie na tym wygwizdowie w ciszy przyprawiało o jakieś zwariowanie a skoro miała towarzystwo... nawet i nie żywe to liczyła na rozmowę. Ułożyła się na piachu, podkładając dłonie pod głowę i podkulając nogi do siebie. Może chociaż zaśnie to jakoś ta noc minie a ona się jednak wybudzi w swoim łóżku.
- Podróżowałem z Kinatju do nowego królestwa ludzi. Przewoziliśmy dla nowej koloni dary w postaci ziaren, nasion czy narzędzi rolniczych. To było... - zawiesił się na chwilę a Annie jednak wróciła do siadu by rozmówca nie poczuł się zignorowany. - bardzo dawno temu. Nie minęły z trzy... może cztery pokolenia po odejściu bogów. Jednak ich obecność nadal dla nas była mocno odczuwalna co tez dawało wiele nadziei na ich powrót a nam istotą które stworzyli dodawała odwagi do poznawania coraz to dalszych zakamarków świata. Posiadałem największy wtedy statek handlowy więc nic dziwnego że mój władca właśnie nam zlecił to zadanie. Po za tym byłem jednym z najlepszych żeglarzy a moja załoga uchodziła za skrupulatną, oddaną i uczciwą.
Jin mówił powoli, wcale się nie śpieszył a każde zdanie wypowiadał ostrożnie jak by w zastanowieniu. Może jego życie już było tak odległe, że sam nie miał pewności czy ono w ogóle się wydarzyło.
- Po za darami mieliśmy też przedstawicieli dyplomacji oraz ten łuk. Miał on być prezentem dla nowego przywódcy w nowym królestwie ludzi. Powiadali, że materiał z którego został on wykonany był jedyny w swoim rodzaju a tknięty potężną magią miał uchodzić za drogowskaz dla dusz. - Kwaśno się uśmiechnął i wzruszył ramionami. - Zresztą nie mnie to było oceniać co ten łuk umie a co nie umie. Płacono mi za dostarczenie go i tyle. Cała podróż... PRAWIE cała przebiegała bez żadnych komplikacji. Ale na dwa dni przed przewidywanym dotarciem do portu rozszalała się burza. Nigdy nie widziałem takiego gniewu morza, nigdy nie sądziłem że żywioł który tak bardzo kochałem okaże się dla mnie bezlitosny...
Annie czekała na dalszą cześć opowieści, ale ponownie mijał czas a Jin nie zbierał się do jej kontynuowania. Trochę się bała odezwać i zapytać co było dalej. Miała wrażenie, że wtedy musiało stać się coś naprawdę strasznego, coś o czym nawet będąc martwym nie umie się opowiedzieć albo ubrać w słowa. Zaczynała współczuć Jinowi. Bolało go to nawet po tak niewyobrażalnie długim czasie jaki minął od tamtego zdarzenia.
- Po wszystkim rozbiliśmy się na tej wyspie. Tylko garstka nas przeżyła i znalazła się na tej wyspie. Statek był po prostu w strzępach... w sumie na ta wsypę morze jedynie oddało jego fragment reszta pewnie poszła na dno wraz z pozostałymi... - ponownie ta sama cisza przez dłuższa chwilę. - Chcieliśmy zbudować jakaś prowizoryczną łódź by móc dopłynąć do kontynentu, ale nie daliśmy rady. Na wyspie poza owocami nie znaleźliśmy żadnego innego jedzenia, co przy kilku mężczyznach pracujących fizycznie nad budową tratwy praktycznie z niczego i bez odpowiednich narzędzi było za mało. Głód, zmęczenie, umierająca nadzieja szybko zaczęły wypalać w nas zapał i chęci. Jako kapitan musiałem w pierwszej kolejności martwić się o swoją załogę i ich bezpieczeństwo. Oddawałem im wszystkie owoce jakie tylko znalazłem, jednak to się odbiło na tym, że moje życie skończyło się jako pierwsze. Moje ciało zostało spalone a prochy pogrzebane na tej wyspie. Może dlatego mój duch jest tu uwiązany. - Wzruszył ramionami i spojrzał na Annie poważniej. - Prześpij się. Rano ci pokaże gdzie są owoce a także piraci i ewentualnie twoja droga ucieczki stąd. Choć nie pogniewałbym się na towarzystwo.
Co jak co ale ostatnie zdanie Annie się nie spodobało, choć liczyła na to że był to po prostu żart sytuacyjny. Ponownie położyła się i starała się zasnąć i choć była zmęczona i wyczerpana całym dniem to sen nie chciał łatwo przyjść. Zamiast martwić się o siebie szczerze współczuła i rozmyślała o losie Jina.
Pobudka była rozczarowująca. Jednak Annie nie obudziła się w swoim łóżku które było by miękkie, miłe, ciepłe i przede wszystkim w pokoju w karczmie. Rozczarowania bolą i wpędzają w paskudny humor. Więc i taki od razu ją złapał. Mimo, że jej duchowy towarzysz nadal tu był i nie znikł, nie napawał jej optymizmem. Wiedziała, że jedyne co musi zrobić to stąd się wydostać i choć na horyzoncie była jakaś perspektywa na to, to jednak słowo „pirat” nie kojarzyło się z definicja bezpieczeństwa. A wręcz przeciwnie, budziło lekki niepokój. Nie mogła przecież przewidzieć jak by mogli się zachować jak gdyby nigdy nic podeszła do nich kobieta na rzekomo bezludnej wyspie i poprosiła o ratunek oraz odstawienie do domu. Uprowadzenie statku było tak bezsensownym pomysłem, że nawet przez chwile nie chciała nad nim się za długo zastanawiać. Może im zaproponować zapłatę gdy dotrą do domu ale czy uwierzą jej na słowo?
Idąc za Jinem do miejsca gdzie rosły owoce starała się to wszystko poukładać. Dawno nie czuła się tak bezradna i bez sił by jakoś to wszystko uciągnąć do przodu. Mimo nikłego towarzystwa czuła się samotna. Jin nie należał do zbyt rozmownych a i ona nie do końca wiedziała o czym rozmawiać z osobą która od wieków nie żyje. Nie chciała go męczyć o przeszłość bo zdążyła zauważyć, że jest ona wystarczająco dla niego bolesna a opowiadanie o jej życiu nie wydawało jej się na miejscu. Jego życie zakończyło się tragicznie więc czemu ma go zamęczać swoimi problemami.
- Jak się tu znalazłaś? Też gdzieś płynęłaś. - Jin zapytał gdy dotarli na miejsce a Annie zaczęła zbierać owoce by się nimi najeść.
- Głupia sprawa... Wściekły duch zrzucił mnie z klifu a gdy się obudziłam była tutaj.
- Faktycznie. - Odpowiedział krótko i w ciszy pozwolił Annie się najeść.
Annie musiała przyznać, że owoców nie było tu za dużo i zdecydowanie nie przeżyłaby dłuższego czasu na nich samych na tej wyspie. Rozumiała teraz czemu i Jinowi wraz zresztą ocalałych się nie udało. Umieranie w takim miejscu z daleka od bliskich po stracie większości załogi musi być strasznym przeżyciem...
- Na bogów! - Nagle olśniona jakąś myślą spojrzała na Jina a ten zaskoczony jej nagłym ożywieniem również spojrzał na nią pełny zaskoczenia. - Córka... Miałeś córkę? – Zapytała jak głupia bez żadnego taktu.
- Morze ją zabrało. - Odpowiedział po chwili cicho... za cicho ledwo słyszalnie.
- To ona... to musiał być jej duch. To ona mnie zrzuciła z klifu. Jest o niej legenda, że podróżowała do Tyrii z Kintaju ale jej statek nie dotarł a ona ocalała co noc rozpalała ognisko.
- Taya! - Jin jak by się nagle ożywił tknięty od wieków nadzieją. - Musisz mnie do niej zabrać!
Poczekaj... a jak to nie ona. Tak mi się tylko...
- Błagam. Nawet jak to nie ona, muszę po prostu wiedzieć. Musze wiedzieć czy udało jej się przeżyć czy nie. Od wieków o tym myślę.
Annie wpatrywała się w Jina i długo się zastanawiała jak miała by dokonać transportu ducha. Nawet nie miała pewności, czy uda jej się samej bez problemów wrócić do domu a co dopiero wyjść na spotkanie z piratami i poprosić jeszcze o miejsce dla ducha na pokładzie.
- Czemu wcześniej w takim razie nie opuściłeś tej wyspy. Jesteś duchem nie powinno to być dla ciebie trudne. - Zaczęła ostrożnie.
- Próbowałem, ale nie mogłem. Zawsze jak próbowałem to coś mnie tu trzymało.
- Coś?
- Moje prochy... a dokładniej skrzyneczka do której zostały wsypane. Jedyna rzecz należąca do mojej córki która ocalała w resztach statku. - Wyjaśnił Annie spokojnie. Dziewczyna w sumie domyślała się, że jakieś silne życzenie, niechęć albo właśnie niepewność o losy kogoś bliskiego w połączeniu z ważnym przedmiotem lub miejscem są w stanie zatrzymać dusze na tym świecie. Annie jedynie skinęła głową godząc się na prośbę ducha i może to był błąd?
- A gdzie pogrzebano te prochy? - Zapytała po tym jak dała słowo, że mu pomoże.
- W miejscu gdzie teraz jest obóz piratów.
Kurwa... przekleństwo które niewypowiedziane zawisło nad nią jak czarne chmury zwiastujące burze.
Za nim Annie udała się z Jinem w stronę obozu piratów dowiedziała się o nich kilku informacji. I żadna z nich w żaden sposób nie napawała ją radością. Przybyli na wyspę jakoś ponad rok temu i od tamtej pory regularnie tu się pojawiali. Jin twierdził, że wyspa stała się ich pewnego rodzaju kryjówka. Zwozili tu swoje łupy, zbudowali niewielki obóz a w pewnym momencie pojawiali się tu nawet z jeńcami albo osobami, które zamykali w klatkach. Co jakiś czas niektórych ponownie wywozili na statku a innych bez znanych dla Jima powodów zabijali i wyrzucali ich cała w innej części wyspy. Zdecydowanie zwykłe podejście do nich i poproszenie o pomoc nie wchodziło w takim przypadku w grę. Annie się domyślała, że pewnie są jakimiś handlarzami żywym towarem lub wynajmowani są do porywania ludzi w celach jakiś okupów a jak ich nie otrzymają po prostu pozbywają się zbędnego więźnia. Naprawdę była pod wrażeniem, że takie osobniki jakimś cudem wymykają się władzy z rak i robią co im się żywnie podoba. Ale teraz nie był to odpowiedni czas na rozmyślania. Piraci byli, są i pewnie długo się tej plagi nie wytępi.
To tam.
Jin się zatrzymał na skraju lasu i wskazał dłonią w dół. Annie przyczaiła się za drzewem by z góry obejrzeć obóz piratów. Faktycznie statek cumował w bezpiecznej odległości od mielizny, na brzegu zauważyła dwie mniejsze łodzie, którymi pewnie przybyli na ląd z okrętu. Sam obóz był trochę w głębi lądu. Nie był faktycznie okazały. Kilka namiotów, dość liche drewniane chaty i sporo klatek które obecnie były zapełnione ludźmi. Samych piratów nie widziała za bardzo. Z tej odległości trudno jej było o szczegóły. Widziała głównie zarysy sylwet w klatkach i jakieś dwa... może trzy inne sylwetki chodzące w ich okolicach.
- Gdzie pogrzebali twoje prochy? - Podniosła głowę by spojrzeć na Jina.
- Za jakieś dwadzieścia metrów za obozem.
- Nie jest to dobra wiadomość. - Podsumowała mając kompletną pustkę w głowie.
Jak niby ma wykopać skrzynkę z prochami Jina, obejść jakoś piratów, dobrać się do łodzi i stąd się wydostać.
Nawet przez chwilę pomyślała o tym, by w nocy podejść i ukraść im łódkę którą podpływają do brzegu i nią spróbować swoich sił w ucieczce z tej wyspy. Zostawić sprawę Jina za sobą, bo niby co ma ją interesować los wiekowego ducha i może jego córki. Ale z drugiej strony dała mu słowo a na dodatek tam w dole, w obozie w klatkach byli pozamykani jacyś jeńcy a to oznacza, że na pewno albo zostaną sprzedani albo zabici. Ale przecież nie mogłaby od tak opuścić tej wyspy nie starając się nawet jakoś im pomóc. Do końca życia by się zastanawia co się z nimi stało i pewnie myślałaby o najgorszym a wyzuty sumienia skutecznie by ją wykańczały.
Jest bez broni, nie może skorzystać z magii, nie jest silna, nie ma za dużych możliwości by sobie jakoś z tym poradzić. Nie jest nikim innym z Ligi, którzy by sobie z tym wszystkim zapewne znacznie lepiej poradzili. Mieli by jakieś pomysły, mieli by siłę, doświadczenie albo przynajmniej znacznie miej chłodnej kalkulacji od niej i bez rozmyślań nad konsekwencjami, rzuciliby się na to wszystko nie dbając o to co może się stać. Z drugiej strony albo pozostaje jej samej się oddać piratom i zostać... cholera wie? Zabitym, sprzedanym albo jeszcze coś innego, ukraść im łódkę i może nie dopłynąć nigdy do Tyrii i umrzeć gdzieś na otwartych wodach, albo zaszyć się w innej części wyspy i czekać jak śmierć sama nadejdzie. Albo przynajmniej może spróbować zawalczyć o siebie i tych ludzi w klatkach, ponieść klęskę, bo była pewna, ze taką na pewno poniesie, ale przynajmniej umrzeć na swoich warunkach. I im dłużej nad tym rozmyślała, nie spodziewała się aby wróciła do domu.
Tylko gdzie jest jej dom? W miejscu w którym się wychowała? W lidze i w pokoju w karczmie? Tego pierwszego nie umiała nazwać domem a to drugie... nie wiedziała czy może, czy powinna i czy na pewno tam pasuje. Tak minęło już tyle czasu czasu od dołączenia do ligi i mimo że lubiła o niej myśleć jak o rodzinie, przyjaciołach to zawsze zastanawiała się czy to również działa w drugą stronę. Pokręciła głową energicznie karcąc się w myślach, że teraz nie ma co jeszcze sobie dokładać dodatkowych zmartwień.
- Musimy podejść odrobinę bliżej bym mogła dokładnie policzyć ile jest piratów, jak są uzbrojeni oraz ile osób trzymają w klatkach. - W jej głowie urodził się plan. Głupi z marną szansą na powodzenie ale jedyny jaki miała.
Annie z Jinem znaleźli miejsce bliżej obozu zostawiając dla siebie bezpieczną odległość. Przczaili się tam i spędzili większość dnia na obserwacji. Blondynka nie miała problemów wyłapać pewne rutyny piratów, których naliczyła piętnastu a także dziesiątkę osób w klatkach. Jeńców ku jej niezadowoleniu było z przewagą dla kobiet a to oznaczało, że prawdopodobne siły pojmanych jako jej sprzymierzeńców są słabsze. Oczywiście nie musiało tak być, bo już nie raz była świadkiem tego jak to kobieta jest dużo bardziej odważna i bojowa od niejednego mężczyzny, ale z drugiej strony osoby w klatkach wyglądały jak zwykli wieśniacy. Przynajmniej ich odzienie mogło to sugerować. Jednak nie można było wykluczać tego, że ich lepsze stroje czy zbroje zostały im odebrane a oni dostali to na przebranie. Mimo wszystko wolała z góry założyć, ze jednak są to wieśniacy którzy nie są zbyt wprawieni w bojach, dzięki czemu mogła lepiej opracować swój plan tak by uwzględnić każdy szczegół. Gdyby założyła, że jeńcy jednak okażą się silniejszy mogłaby gdzieś jakiś szczegół nie dopracować lub zbyt polegać na przypuszczeniach o silniejszym wsparciu co mogło by tak kruchy plan położyć na łopatki.
Sami piraci raczej w niczym ją nie zaskoczyli. Zwykła zbieranina wyjętych spod prawa oprychów, w różnym wieku, różnej postury i niestety z różną bronią. Trzech zaobserwowanych piratów szczególnie się wyróżniało. Wysocy o dość umięśnionej sylwetce. Pozostali raczej mieli w większości dość przeciętne sylwetki, dwóch wyglądało na dość wychudzonych i jeden wiekiem starszy od innych. Długo próbowała zlokalizować który z nich mógłby być kapitanem ich pirackiego okrętu jednak żaden z nich nie wyróżniał się jakoś bardzo na tle innych. Trochę jej to utrudniało sprawy. Bo wiadomo, że jak uderzyć to najlepiej od razu w lidera. Zawsze to daje większe szanse, że reszta bez dowódcy może się poddać, albo przynajmniej zacząć działać w chaosie. Nie musi tak być, ale zawsze jest to jakaś lepsza opcja niż działanie po omacku. Niestety zmuszona będzie w tej kwestii działać po omacku.
- Umiesz strzelać? - Annie zagadała w pewnym momencie do Jina by nieco mogli odpocząć od ciężkich rozkmin nad planem.
- Nie.- odpowiedział od razu. - Za życia preferowałem walkę mieczem.
- To po co ten łuk? - Wskazała palcem na broń którą nosił przy sobie.
- To jest ten łuk co miał być darem dla nowego władcy... Nie wiem czemu, ale po mojej śmierci on został ze mną. - Wyjaśnił. - Może gdy palono moje ciało, spalono je z tym łukiem. W końcu miał być to cenny dar, więc moi towarzysze uznali, że kapitan zasługuje na pochówek z taką wyjątkową bronią. - Wzruszył ramionami i spojrzał na Annie, która spoglądała badawczo na łuk, który kształtem był w jej oczach naprawdę wyjątkowo ładny,ale za dużo o nim nie mogła powiedzieć. W końcu był przezroczysty a jego szczegóły niewidoczne przez to. - Widziałem go raz za nim został zamknięty w skrzyni. Faktycznie materiał z jakiego został wykonany nie przypominał mi żadnego znanego a jego wykonanie było niezwykłe. Na pewno nie widziałem nigdy takiego łuku. Ale zastanawiało mnie po co komu łuk, który nie miał cięciwy. A przynajmniej nie była ona nałożona na niego gdy był pakowany na statek. Załoga plotkowała, że jest to łuk który potrafi sam tworzyć strzały. Twierdzono że gdy odpowiednia osoba go dobywa ten zmienia swoją formę zamieniając się w czyste światło. Mówi się, że gdy umierasz widzisz światło, które prowadzi cię na drugą stronę. Idź w stronę światła i tym podobne rzeczy, których ja nie doświadczyłem umierając. Podobno właśnie tym światłem mają być strzały z tego łuku. Które wskazują drogę do mgieł. Mówili że nazywa się Faro.
Nigdy nie słyszałam. Ale ciekawa legenda. - Annie się uśmiechnęła pierwszy raz od momentu kiedy znalazła się na tej wyspie. Wyobraziła sobie taki łuk ale raczej rozum podpowiadał jej, że przecież jest to niemożliwe by mogła istnieć taka broń. W końcu najwyraźniej ludzie uwielbiali już od zarania przypisywać jakieś niezwykłe historie do broni. Bo w końcu jak są tacy co nazywają swoje pistolety imionami kobiet, to i znajdują się też tacy co dopisują niezwykłe historie do zwykłych rzeczy.
- Może coś opowiesz o sobie? - Zagadnął Jin po dłuższej chwili ciszy z strony kobiety.
Raczej nie lubię mówić o sobie.
- Czemu? Masz coś do ukrycia? Jesteś przestępcą? Raczej nie musisz się obawiać wydania w ręce władzy strony ducha. - Na jego półprzezroczystej twarzy zagościł lekki uśmiech wskazujący na żart.
- Nie... Po prostu. Mało kogo to interesuje. - Wzruszyła lekko ramionami. - Każdy jest pochłonięty swoimi problemami, swoim życiem, każdy ma swoją przeszłość o której w większym lub mniejszym stopniu mówi, świat jest pełny problemów. Nie wiem. Raczej nie chce nic od siebie dokładać. Jak by kogoś coś związanego ze mną interesowało to umiał by zapewne zapytać. Tak naprawdę nawet moi przyjaciele to kompletnie nie wiedzą o mojej przeszłości, o problemach jakie mnie trawią. To zrozumiałe. Mało kiedy zdarza się osoba, która by bardziej była zainteresowana życiem innym niż własnym.
- A nie pomyślałaś może o tym, że jak sama nie zaczniesz mówić to nikt tak naprawdę nie będzie wiedział, żeby pytać?
- Może. Ale wole słuchać innych i postarać się im pomóc. - Annie ponownie zamilkła, choć minę miała jak by nad czymś się zastanawiała. Skierowała wzrok ponownie na piracki obóz jak by tam chciała znaleźć odpowiedzi na swoje własne pytania, jednak odpowiedzi nie przychodziły co jedynie poskutkowało ciężkim westchnięciem. - Wydaje mi się, że jak bym miała zacząć mówić o swoich bolączkach ktoś mógłby pomyśleć, że jestem słaba.
- A jesteś?
- Wolę myśleć, że nie.
Po tych słowach Jin nie kontynuował rozmowy.
Gdy zaczęło się ściemniać Annie wraz z Jinem powoli zaczęli się przygotowywać do realizacji planu. Oboje mieli świadomość, że jest to szaleństwo które w niewielkim stopniu ma w ogóle szanse na powodzenie. Ale jak Jinowi to nie sprawiało jakiegoś większego problemu, bo i tak był martwy. Tak dla Annie było to bardzo ryzykowne... zdecydowanie raczej zaczynała myśleć, że może z tego nie wyjść cało, ale dochodziła do wniosku, że od dawna jest przygotowana na losowe wydarzenie, które doprowadzi ją do mgieł. W końcu życie najemnika obfituje w niebezpieczeństwa a to z Ligą zwłaszcza. Gildia zdawała się działać jak magnes na problemy, zawsze wciągana w wydarzenia, które zakrawają o wielkie sprawy, jednak tym razem nie było tu gildii i była zdana sama na siebie. Nikt nie wyskoczy przed tłum z mieczem w reku by zabrać się za najtrudniejszego przeciwnika, nikt nie wyczaruje ognia czy innych aspektów magicznych, nikt nie podleczy gdy będzie potrzeba. A ona tym razem nie może stać z boku i jak zawsze obserwować. Nie może czuć się bezpieczniejsza, nie może wspomagać i nie mieszać się w główną walkę, nie może wręcz być prawie że niewidzialną i niezauważalną przez większość przeciwników bo jest tak nieważna na polu bitwy. Teraz to ona musi wyjść naprzeciw przeciwnikowi i to jedynie w podartej koszuli. Więc jakie są szanse że jednak wszystko się uda?
Gdy było już ciemno, podeszła najbliżej obozowiska jak się dało i powoli, by zachować cisze zaczęła przygotowywać chrust na ognisko, które według jej założeń miało odwrócić chociaż na chwile uwagę piratów. Zauważyła, że gdy miała właśnie zacząć je rozpalać, trzęsły jej się ręce. Bała się? Gdy tylko wznieci ogień nie będzie już odwrotu. A przecież naprawdę może olać jeńców a tym bardziej prochy osoby która nie żyje już od wieków bo co niby ją ma interesować los córki i ojca których rozdzieliło przeznaczenie. Zwłaszcza że owa córeczka sama doprowadziła do tego w jakiej sytuacji znalazła się Annie. Chociaż raz mogłaby pomyśleć o sobie a nie ciągle przejmować się innymi. Nadejdzie w końcu taki dzień, że za dużo uzbiera się chowanych wewnętrznie żali, smutków czy innych problemów a wtedy nie będzie wstanie zapanować nad własnymi emocjami. Nie odnajdzie już powrotu z drogi rozgoryczenia. Ale nie teraz... nie w momencie kiedy mimo wszystko lekko roztrzęsione ręce doprowadziły do powstania ognia.
Gdy ogień zaczął w zawrotnym tempie rozprzestrzeniać się niedaleko obozu piratów, Annie stała i obserwowała jak z początku nic się nie działo. Jednak gdy płomienie stały się dużo większe i zdecydowane widoczne w obozie zaczął się robić popłoch. Zdezorientowani piraci zaczęli się wzajemnie wybudzać i biegać jak opętani nie wiedząc chyba co zrobić z tym faktem. No w sumie pewnie sama była by kompletnie zdezorientowana gdy na bezludnej wyspie od tak powstał by pożar.
Gdy jej cierpliwość została wynagrodzona a piraci pobiegli jednak do źródła ognia by je ugasić za nim to się za bardzo rozprzestrzeni, Annie ruszyła. Ostrożnie podeszła do obozu i zaczaiła się za drzewami przy namiocie przy którym zaobserwowała coś w rodzaju jakiegoś centrum dowodzenia. Wypatrzyła, że stąd są wydawane zapasy, broń jak i również jedzenie dla więźniów oraz liczyła, że w takim przypadku również znajdzie tu klucze do klatki, co może było zbyt wygórowanym życzeniem, ale w końcu to w jej ocenie było jedyne miejsce w którym powinna zacząć szukać. No i broń. Cokolwiek może tu znaleźć na pewno lepiej się przyda niż gołe ręce. Kluczy niestety nie znalazła, ale przynajmniej zdobyła miecz co znacznie ją pocieszyło.
Wyszła z namiotu i rozglądając się powoli zaczęła zbliżać się do klatki z jeńcami. Ci zdezorientowani pożarem wiercili się w klatce jak opętani. Nic dziwnego, kto by się spodziewał takiego obrotu sprawy.
- Klucze... Gdzie są klucze? - Wyjątkowo podejście do klatki niezauważoną jej się udało, ale serce łomotało jej jak szalone. W każdej chwili piraci mogą wrócić albo któryś zabłąkany w obozie ją zauważy. Mężczyzna który stał najbliżej niej z niedowierzaniem spojrzał na kobietę. Chyba uznał ją z początku za przewidzenie albo jakieś dziwne pirackie sztuczki, bo wyciągnął rękę do niej i złapał za już i tak mocno wymiętoszoną i zniszczoną koszule, by gwałtownie przyciągnąć ją do klatki.
- Co to za podstęp? - Wysyczał jej prosto w twarz a pozostałe osoby w klatce zwróciły uwagę na to co działo się tuż obok.
- Klucze od klatki... - Annie powtórzyła spokojnie ale z nutą zniecierpliwienia. - Kto je nosi? - Położyła swoją dłoń na dłoniach mężczyzny by poluzował swój uścisk. Na szczęście temu chyba pierwsze niedowierzanie minęło i zaczął szybko główkować.
Ich kapitan chyba je ma. - Wskazał na drewnianą prowizorkę która robiła za coś podobnego do chaty. - To jego chata.
Annie nie wdawała się w kolejne dyskusje. W końcu czas ją naglił, więc niezbyt się pilnując przebiegła do chaty, którą wskazał mężczyzna. Teraz jedynie sprawdzić czy nikogo nie ma w środku i znaleźć te cholerne klucze. Wie gdzie jest broń, jak uwolni więźniów zapewne może wywiązać się walka, ale piraci się tego nie spodziewają. Mają spory element zaskoczenia i jedyne co w całym tym planie pozostawało niewiadomą, to czy jeńcy potrafią chociaż trochę walczyć. Albo chociaż niech wyglądają groźnie. Piraci pobiegli w las bez broni, muszą ich jedynie sami zagonić do klatki i uciec stąd.
Dziewczynie prawie serce wyskoczyło z klatki piersiowej gdy na stoliku w chacie zobaczyła pęk z kluczami. Chwyciła je i wybiegła z chaty. Wszystko się układało, jeszcze tylko odpowiedni klucz dopasować. Tylko szkoda, że z całej tej ekscytacji nie zwróciła uwagi na otoczenie. Może by zauważyła, że czasu zostało jej niewiele, bo pomarańczowa łuna ognia, która przebijała się przez drzewa jest praktycznie niezauważalna, co oznaczało że piraci poradzili sobie całkiem sprawnie z ogniem. I może by również zwróciła uwagę, że z lasu ktoś wybiega prosto na nią.
- Uważaj!
Ktoś krzyknął z klatki, ale już było za późno. Nim odwróciła głowę by chociaż mieć szanse wykonać unik, poczuła jak wielkie cielsko w nią wpada jak rozpędzony taran który całym swoim ciężarem sprawił, że całe powietrze jakie miała w płucach w jednej chwili z niej wyleciało. Kawałek poleciała do tyłu i upadła w piach który sukcesywnie wypełnił jej usta. Już chciała go odkaszleć ale zaraz oberwała solidnego kopniaka w brzuch. Chciała zwinąć się w kłębek by uchronić się przed ewentualnym ciosem ale nim ciało zareagowała oberwała ponownie w brzuch. Na tyle mocno że aż przed oczami jej ściemniało.
- Co za dziwka?
Wielka łapa wylądowała na jej głowie i łapiąc garść włosów podciągnęła ledwo przytomną Annie do góry by chyba na nią spojrzeć, abo jeszcze jej przyłożyć. Odruchowo dziewczyna podniosła rękę do góry by próbować zawalczyć przed powyrywaniem jej włosów z głowy. Wtedy sobie przypomniała o kluczach. Podniosła ciężkie powieki do góry by ocenić jak daleko jest od klatki. Zadanie należało do dość trudnych bo obraz jej się rozmazywał, tylko nie była pewna czy dlatego, że umysł z bólu chce wyłączyć ją na ten czas czy to od łez które również spowodowane przez kopniaki napłynęły jej do oczu.
Klatka nie była daleko, ale jeszcze z dwóch do trzech kroków potrzebowała by aby dorzuć klucze. Odruchowo drugą ręką złapała garść piasku i sypnęła w swojego przeciwnika. Sztuczka stara jak świat, ale zawsze skuteczna. Wielka łapa ją puściła a mężczyzna zaczął krzyczeć na Annie wiązanki przekleństw jakich nawet w karczmie nigdy nie słyszała. Z trudem się podniosła czując wręcz przeszywający ból w całym ciele. Nie teraz... powtarzała sobie w głowie, najpierw te klucze a po tym niech się dzieje wola bogów. Udało się. Rzuciła nimi, ale nie dane jej było zobaczyć czy dolecą, bo poczuła jak jest pociągnięta za nogę i ląduje twarzą w piasku, nawet nie zdążyła zareagować jak ponownie wielka łapa ją złapała i miała chyba zamiar trafić ją z całej siły w twarz i to na pewno zaboli, pomyślała dziewczyna dostrzegając jak łapsko zaciska się w pieść.
- Annie!
- Co do...
Duch? Może już umarła? Nie, zdecydowanie nie to, kojarzyła już tą sylwetkę. To jej towarzysz niedoli a tej wyspie, którego tu spotkała. Jin biegł w jej stronę. Miłe z jego strony, że chce jej pomóc, ale co może taki duch zrobić? Nie wiedziała czy ten posiada jakieś umiejętności, ale na pewno dzięki niemu chwila w której ją bardzo mocno zaboli, została przełożona na później. Pirat ją wypuścił, chyba chcąc się jakoś obronić przed duchem a Annie upadła na piasek. Musi od niego uciec, ale sił zaczęło jej brakować. To koniec... pomyślała po raz kolejny od momentu kiedy obudziła się w tym miejscu. Może to taki rodzaj snu w którym aby się obudzić trzeba najpierw umrzeć.
- Annie.
Ponownie głos Jima wyrwał ją z własnego otumanienia. Odwróciła głowę w jego stronę, był blisko na tyle blisko, że dostrzegła wykonywany przez niego zamach. Rzucał w jej stronę swój łuk. Po co? Co może zrobić z łukiem który nawet nie ma swojej fizycznej formy? Pirat też zareagował bo swoją wielką łapą chciał pochwycić łuk w locie, jednak ten przeleciał przez niego jak by ten nie istniał.
Jednak Annie go złapała.
Snop białego światła który swoje źródło mogłoby się zdawać miał gdzieś wysoko na niebie spadł na dziewczynę sprawiając, że ta w niem zniknęła. Światło rozeszło się z silną energią na boki, sprawiając, że sam pirat aż został odrzucony do tyłu i nim zdążył się pozbierać i ogarnąć co się stało między jego oczami już sterczała świetlista strzała. Samo zjawisko trwało może z ułamek sekundy, ale Annie zdążyła poczuć przytłaczająca energie jaka temu towarzyszyła. A gdy zniknęła w jej reku nadal spoczywał łuk, który już nie był półprzezroczystym tworem a jak najbardziej prawdziwą bronią.