wnioski i decyzje
Aeshri podumała jeszcze chwilę na trawie, ale koniec końców miała już przed sobą możliwe do wykonania zadanie, znała miejsce, a porę ustawiła sobie w głowie na: “jak najszybciej”. Wsiadła na szakala. Doskonale pamiętała drogę, mogłaby jechać z zamkniętymi oczami i czasem nawet tak robiła, gdy przemierzała ją częściej. Mimo tego tym razem i tak skręciła do karczmy, by wziąć prysznic, przebrać się cztery razy, żeby ostatecznie zostać w zwykłym topie, chuście, szortach, butach o wyższej cholewie, a do tego w międzyczasie zdenerwować się bardziej, wypić kieliszek wódki, zagryźć chlebem, wyjść i wskoczyć znów na wierzchowca.
Była bardzo nerwowa, a w środku dosłownie cała drżała. Umówiła się sama ze sobą że zrobi to szybko, bezboleśnie. Powie mu, że to koniec, że ta relacja nie ma sensu, że to on zapomniał o niej, że ona nie chce, by to tak wyglądało, mimo że czuła, że ta rozmowa może być z góry bezsensowna - może on przestał się odzywać, bo po prostu kogoś znalazł? A do tego jak to tak, po dwóch sezonach braku znaku życia nagle się pojawić i wielce zrywać? Kiedy jednak zaczynała się od środka palić ze wstydu, wmawiała sobie, że to jest jej potrzebne, by oczyścić atmosferę, by móc naprawdę zacząć od nowa. Przecież to powinno być dla niej tyle co nic - wiele razy czasem nawet w ciągu jednego wieczora dawała komuś kosza, mniej lub bardziej brutalnie. Nie rozumiała swojego zdenerwowania i tych nóg, jak z waty, które miękły na samą myśl, że ma zobaczyć Strykera, bo od samego początku była świadoma zasad gry - zakochasz się, znaczy tyle co przegrywasz.
Zapukała do drzwi ponownie i czekała, odliczając sekundy dla zabicia czasu i zbicia myśli na inny tor. 1..2..3…. ..39.. 40. Za długo. Już miała odejść, ale pojawił się w drzwiach jej dawno niewidziany mężczyzna, jeden z dwóch stałych adresów, a jedyny pod którym "odreagowywała" w miarę regularnie swego czasu. Strykera był odziany w luźną koszulę wciśniętą w spodnie na tych dziwnych szelkach i buty - nawet w takim anturażu sprawił, że odebrało jej na moment oddech, rozum, głowę. Zbombardowały ją emocje. Nie powinna na niego aż tak zareagować!
-
Aeshri. Witaj, wejdź - usunął się jej z drogi, zupełnie jakby widzieli się wczoraj, a nie taki kawał czasu temu.
-
Um... Cześć. A mogę? - spytała głupio. Próbowała się przywołać do porządku, lecz absolutnie jej to nie wychodziło, za to zrobiło jej się jeszcze goręcej.
“Nie wchodź tam, załatw to w progu, olał Cię, nie powinnaś się wahać!” - rozum próbował przejąć nad nią kontrolę, ale wiedziała, że była stracona. Trzeba było to załatwić listem.
-
Tak. zapraszam przecież - ściągnął brwi. Oj, na Matkę, ależ on seksownie wyglądał, gdy jego twarz nabierała surowszego wyrazu!
-
Ale jak Ci coś przerwałam to w porządku, mogę poczekać. - wszystkie emocje które w niej buzowały zakryła pod maską zakłopotania. Wytarła buty o wycieraczkę i weszła do środka.
-
Jeżeli czajnik nie wybuchnie, to nie masz się o co bać - zamknął za nią drzwi. Akurat rozległo się piszczenie wymienionego -
O wilku mowa. Czego się napijesz? -
Tego... Co Ty. - chyba nie chciała za bardzo się zastanawiać i rządzić. Żeby mu nie wadzić w kuchni, podążyła za nim, zamierzając odbić w stronę salonu.
-
No więc herbata, zwykła - rzekł w drodze -
Rozgość się, śmiało. Zdjął czajnik z palnika i wyciągnął z szafki drugi kubek wraz z zaparzaczem. Nasypał do niego kilka liści, zalał wrzątkiem oba naczynia, ona zaś zatopiła się w wysiedzianym fotelu. Starała się nie zerkać na sprzęt w tym mieszkaniu, z którym miała jakieś cieplejsze wspomnienia, ale głowa, jak na złość podsuwała jej obrazy z ich igraszkami w tym domu i wspólnej wyprawy do Elony, na tych wariackich papierach, z kupowaniem map i Skimmera na szybko, bez wizji w ogóle jak przejść przez mur, a po tym wszystkim… Kilka słodkich dni w Ogrodach Seborthina. Przygryzła dolną wargę. Na ciernie, Matt zabrał ją na jej najlepszą i najdłuższą randkę w życiu, a miał naprawdę dużą konkurencję. Gdy się rozpalił, potrafił być równie szalony jak ona, dotrzymywać jej kroku a czasem ją wyprzedzać, a do tego zawsze respektował jej warunki. A podczas zbliżeń… Aż przeszedł ją dreszcz. Na szczęście nie czekała zbyt długo, bo Matt wrócił niebawem z obydwoma kubkami. Jeden ustawił przed Aeshri i zagadnął:
-
Przy wejściu wydawałaś się jakaś nieswoja. -
Jesteś spostrzegawczy - skinęła mu delikatnie głową, ale nie zaatakowała od razu tematu, z którym przyszła. Zamiast tego zwyczajnie się odezwała -
Co tam słychać? Jak życie? -
Byle jak - machnął ręką. -
Właściciel tego domu wyjechał ze stolicy do Lwich Wrót, więc jakiś czas nie muszę się martwić, że zechce mnie wywalić. -
Masz kłopoty z utrzymaniem tego mieszkania? Czy z właścicielem? - spojrzała na niego uważnie, przenikliwie. Liczyła, że uczepi się tego tematu, by na moment nie myśleć o tym, co ma mu powiedzieć.
-
Z nikim - poniósł kubek, zawodząc tymi słowami jej oczekiwania -
Właściciel jest w porządku. -
Czyli u Ciebie tylko tyle, że możesz tu dalej mieszkać i nic poza tym? - zakryła swój kubek od góry ręką na moment. Wiedziała, że to bezsensowna reanimacja tematu i odwlekanie trudnej dla niej rozmowy.
-
Pracuję - upił małego łyczka gorącego naparu -
Dalej jako ochrona. Dalej karawany. A Ty? -
Pracuję. Jako krawcowa, ale niebawem rzucę tę robotę. I... Wciąż zajmuję się gildią. Ostatnio wysypało rekrutami dość.. Obficie. - odpowiedziała mu w podobnym tonie, równiez upijając łyczka, jak lustrzane odbicie.
-
Więc przechodzisz na pełny etat najemniczki? - upił łyka wpatrując się w nią uważnie, a ona celowo patrzyła na jego czoło, by nie zatracać się w jego oczach.
-
To nigdy nie będzie pełny etat. Muszę znaleźć coś nowego, podjąć jakieś decyzje, a opcji i rzeczy których chcę spróbować jest za dużo. -
Więc przyszłaś ze mną porozmawiać o opcjach - wysnuł całkiem logiczny wniosek.
-
Nie tylko - urwała. Nie mogła bardziej tego odwlekać, bo nie potrafiła już wytrzymać napięcia i wzniosła na moment oczy w górę -
Na Matkę, czemu to musi być takie trudne. Zawsze mówiliśmy, że to nie na poważnie. Ściągnął brwi. Czuła, że się domyśla, unikała kontaktu wzrokowego, nie wiedziała, czy chce by coś powiedział, czy żeby kazał jej wyjaśniać, na razie nic nie mogła wydusić, ale obmyślała co mogłaby dodać, kompletnie bez sensu. Milczał moment, po chwili poprosił, wzbudzając tym samym lawinę.
-
Powiedz jak potrafisz -
Sprawa jest prosta. Kiedy ja nie przychodziłam do Ciebie nawet nie napisałeś pół wiadomości. Czy żyję, czy nie żyję, czy cholera.. Nie wiem co. - przetarła twarz rękoma.
To źle, nie tak! -
Nie, nie jest prosta. Źle się wyraziłam. - poklepała się delikatnie palcami po policzkach dla otrzeźwienia. To już powiedziała szybko, prawie na jednym wydechu -
Zorientowałamsięzapóźno, żesięzaangażowałamiżemiCiębrakuje, aniepowinno. Otworzył usta z wyraźnym skonfudowaniem. Dla Aeshri zwolnił na moment czas, w myślach zaczęła powtarzać niczym mantrę:
“rozzłość mnie tak, bym znienawidziła, każ mi wychodzić, wyśmiej mnie, aby mi się raz a porządnie odechciało…”, ale mężczyzna tylko spuścił głowę i zabrał swój kubek z herbatą.
-
Chodź, pójdziemy nad rzekę. I wtedy, gdy się rozsiedli na leżakach zaczęli mówić, oboje znacznie więcej i przede wszystkim na temat. On przyznał, że się nie interesował, potem próbował odwrócić kota ogonem że ona też nie, ale po tym powiedzieć że nie chodzi o wymienianie się winą czyli koniec końców nieodwracanie kota ogonem, przeprosił że zaczęło jej zależeć i… Ona opowiedziała mu przypowieść o rybie i samolubnej miłości, wyznała, że kocha, ale chce by ułożył sobie życie po ludzku, on mówił, że nie chce jej robić problemów, wspomniał że jest tylko człowiekiem z trudną przeszłością, który gada z nieżyjącym chłopem i babą w swojej głowie i że tak czy siak wskoczyłby za nią w ogień, ale nie chce być ciężarem. Od tego wszystko jeszcze bardziej zaczęło się pierdzielić, bo Aeshri pomyślała, że absolutnie w takim stanie nie powinna go zostawiać, a do tego może odwzajemniał jej uczucia.
A potem okazało się, że dała się złowić. Że sama się wypatroszyła, by pokazać wyrwane z piersi serce na dłoni, które nikomu tu nie jest potrzebne - w rybie smaczniejsze są inne rzeczy. Okazało się też, że sama rozpaliła ognisko i jeszcze do niego wskoczyła zadając pytanie: “Czy odreagujemy?”. Cykl dobiegł końca i zaczął się na nowo. Była w tym samym miejscu w którym zaczęła - nie wiedziała nic więcej, była wściekła na siebie i znów nie ma pomysłu, co dalej. Tym razem w jej głowie nie ma pytań - tylko pustka. Wiedziała, że tylko niepotrzebnie pozbawia się serca, bo on nic nie chciał zmieniać, ale sama też już nie była pewna, czy sama chce w ogóle cokolwiek zmieniać. Przecież tak wygodnie jest po prostu odreagować, a potem pluć w swoje odbicie w lustrze, że pożądanie jest silniejsze niż rozsądek, a uleganie mu to tylko przedłużanie jej zakochańczej agonii. To jednak bolało duszę tylko po, nie przed, nie w trakcie.
Podmuchy leniwie hulały pośród Klifów - można było je nie tylko poczuć, ale i usłyszeć, gdyż wokół znajdowało się mnóstwo latawców, bambusowych ozdób czy lampionów, które mogłyby dać się porwać żywiołowi gdyby nie sznurkowe mocowanie, które i tak ledwo wytrzymywało - jeden z lampionów właśnie wyrwał się na wolność i spadał w dół odbijając się od skał, coraz mniej przypominając siebie sprzed dwóch tygodni. Wąziutkie festiwalowe uliczki były już wręcz wymarłe i puste, mimo tego, że wieczór był jeszcze młody - festiwalowicze znajdowali się na wyższych piętrach, przy wyścigach albo na samej górze, gotując się do gaszenia effigy balonami z wodą. Aesh więc pojawiła się na dole ze sporym pakunkiem pod pachą i właśnie kierowała się w stronę plaży i chatek.
Zastukała ostrożnie i cicho do drzwi. Nie czekała długo, nim uchyliły się, a w szparze na dole pojawiły się dwa pyski paprotnych ogarów oraz rozświetlona mlecznym blaskiem twarz znajomej medyczki. Ta nie kryła swoich emocji - nie tylko “słychać”, ale również widać było jej zatroskanie, ledwo wyczuła w jakim stanie jest ciemnokora siostra.
-
Witaj, Aeshri. Co mogę dla Ciebie zrobić...? -
Cześć. Cśś. - Aesh uśmiechnęła się do niej lekko, acz wymuszenie i położyła palec na jej ustach -
Nie martw się o mnie, przejdzie mi. Zaraz rocznica Twoich Obudzin! -
Hmpf… - Nish zdjęła palec Aeshri ze swoich ust. Wyszła na zewnątrz przymykając za sobą drzwi i odcinając psiaki od widoku na Aeshri. Spojrzała na rozmówczynię tak przenikliwie, że Esh nie mogła się pozbyć wrażenia, że niczego przed nią nie ukryje -
Esh, przecież widzę. Powiedz co się stało. -
Nie odpuścisz, co? Dobra. Poszłam do niego, pogadałam z nim, najpierw chciałam zerwać, potem zrozumiałam, że nie dam rady, łudziłam się, że jednak mnie kocha, ale wyszło że nie do końca i chce by między nami było bez zmian. - wywróciła oczami pociągając nosem, oj, bolało -
Czyli dalej nic nie wiem, nie wiem czego chcę i co zrobię, ale dzisiaj aż nie chcę o tym myśleć i w ogóle to o tym nie gadajmy, bo to Ty dzisiaj jesteś gwiazdą. Nish bez słowa westchnęła głęboko i zwyczajnie ją przytuliła do siebie; ciemnokora aż na moment zesztywniała, nim początkowo nieco sztywno wtuliła się w niższą koleżankę. Wciągnęła nosem zapach elementalistki, wciskając twarz między jej obojczyk, a szyję. Uspokajający zapach szałwi, który Esh wyczuwała od Nish dopiero z tak bliskiej odległości połaskotał ją lekko w nozdrza, ale z pewnością w jakimś stopniu koił jej zszargane ostatnimi dniami nerwy. Ostatni raz tak przytulała elementalistkę ponad rok temu, gdy ta szła wręcz samobójczo zbadać organizację zwaną Ogrodem i przy tym prawdopodobnie zabić jej byłego kochanka, wciskając ją dla bezpieczeństwa w szeregi Ligii, podczas gdy Esh po prostu beczała wzruszona po raz pierwszy odkąd pamiętała, niby za dziewczętami z nerwów, a w rzeczywistości to za tym pajacem, Felvindem. Nie było nic gorszego, niż zakochana Aeshri. Moment tak trwała, pozwalając medyczce głaskać się po plecach i kołysać leniwie na boki, aż nie poczuła się nieco pewniej, bezpieczniej, spokojniej przy tej najmniej bojowej ze znanych jej sióstr.
-
Przykro mi, Piwonio. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ale wiem, że sobie poradzisz, jesteś twarda i silna i tak chcesz być postrzegana. Ale jak coś… - Nish na moment się cofnęła, by spojrzeć Esh prosto w oczy.
-
Tak, wiem, wszystko wiem, zawsze do Ciebie - ciemnokora wywróciła oczami, ale leciutko się uśmiechnęła -
Nie róbmy tu scen, bo się rozkleję. -
Dobrze. Tylko spróbuj spojrzeć na to inaczej - Nish ujęła w palce amulet Aeshri z białym kryształem filaru wolności u jego szczytu, podnosząc go wysokość jej oczu -
Może sobie nieco zaprzeczę, ale… Jesteś wolna, póki nie miotają Tobą emocje. Wciąż możesz robić dokładnie to co chcesz, a Matt… Cóż. Zna sytuację. Odwzajemni to z czasem albo nie - możesz złapać się nadziei, albo nie. Może myślisz o nim tak poważnie, ale masz czas - obie się zgodzimy, że wątpliwe, że ktoś taki jak on nagle zapragnie założyć rodzinę. Może według ciebie historia zatoczyła koło, ale nie sądzę, abyś była w tym samym miejscu co wcześniej. Wydajesz się być… Szlachetniejsza. Czystsza. Dowiedziałaś się też czegoś o sobie. -
Ja dziękuję za taką wiedzę takim kosztem i generalnie w sumie to nic nie wiem, ale… Pomyślę nad tym - Esh nie wyglądała na zbyt przekonaną, ale mimo to postanowiła zapamiętać słowa Nisheery. Miały jakiś swój sens i przyjemnie koiły jej nerwy na tyle, że już mniej roztrzęsiona mogła zwyczajnie spytać -
Mogę wejść? -
Jasne, zapraszam - Nish zaakceptowała w pełni te “odcięcie” się Aeshri od tematu i otworzyła szerzej drzwi.
Chatka wcale nie należała do dużych. Mała prosta kuchnia w jednym końcu, niski stolik, poduszki, drewniana mata do siedzenia i dwa przejścia - prawdopodobnie do prostej łazienki bez udziwnień i do sypialni, z której właśnie wychodził Roeryn. Przywitał się od razu, zauważając Aeshri w przejściu:
-
Cześć! -
Cześć Roe! Niryn, Rora, spokojnie, tylko jedną rękę mam! - Aesh weszła do środka obskakiwana przez psiaki parki, próbując jedną ręką poczochrać za uchem to jedno, to drugie, rękę z pakunkiem unosząc wyżej - zwierzęta, a szczególnie te czworonogi sprawiały że jej zły nastrój umykał natychmiast, jakby przerażony ilością słodkości w powietrzu.
-
Niryn, Rora. Dajcie Esh wejść. - Nish zwróciła się do psiaków spokojnym tonem. Posłusznie zeszły z drogi Aeshri i zamiatając z radości ogonami podłogę siadły pod ścianą.
-
Uff! Dzięki! - Esh zwróciła się do Nishy i wyciągnęła w jej stronę pakunek -
No to jak mówiłam. Zbliża się rocznica Twoich Obudzin i życzę Ci wszystkiego dobrego, jeszcze setki albo i więcej takich rocznic! To dla Ciebie. Otwórz! Nish z nieokreśloną miną sięgnęła po skalpel i zaczęła precyzyjnie rozcinać kolorowy papier w odpowiednich miejscach. Spod opakowania na światło dzienne wyjrzała ręcznie szyta maskotka Aurene, para kapci dzierganych na drutach i dla kontrastu - nowe torby na najpotrzebniejsze medykamenty, spódnica, buty, rękawice i diadem jak dla jakiegoś bojowego maga, który nie dość, że jest praktyczny, to jeszcze ma wyglądać.
-
Oj.. Nie trzeba było... Przecież nawet imprezy nie robię. - westchnęła nieco zawstydzona, ale widać było, że prezent jej się spodobał. Przymierzyła rękawice, a potem nawet nałożyła diadem i wyjęła spódnicę by przyłożyć ją do siebie i odwrócić się do partnera. Roeryn co prawda gwizdnął na partnerkę żartobliwie jak na jakąś laskę na ulicy, ale poszedł podnieść maskotkę by sobie ją pooglądać.
-
Trzeba, trzeba, bo chciałam! Ha! To będzie świetnie leżeć! - Aesh od razu zareagowała na strój nieco żywiej niż Roe.
-
Jest piękny, ale czy aby nie odsłania zbyt dużo…? - wskazała wycięcia w okolicy bioder.
-
Oj, a ile dziewczyn odsłania więcej i się nie wstydzi. Ale nie przebieraj się, idź w tym w czym Ci wygodnie, stawiam ciasto i wino! - ton Esh nie pozostawiał miejsca na sprzeciwy.
-
Mieliśmy właśnie zamiar iść na górę do baru. Może pójdziesz z nami poświętować? - Nish lekko się uśmiechnęła do dziewczyny, ciesząc się z tego, jak bardzo poprawił jej się nastrój od czasu ich rozmowy przed chatką.
-
Jasne! Jak Roe nie ma nic przeciwko! -
W porządku! - wywołany strażnik natychmiast się odezwał.

Wieczór był całkiem przyjemny. Alkohol szumiał w głowie Esh głośniej niż fale uderzające co chwila o brzeg i skały na plaży. Świętowanie… Cóż. Można było zaliczyć do udanych jak na tak małą imprezę. Sylvari przysiadła na skałach obok wynajętej chatki Nisheery i Roeryna, mając oko i na wodę i na psiaki parki, które w nocy potrzebowały się bardziej wybiegać. Niryn intensywnie kopał w piasku, zaś Rora naprzemiennie gonił fale, a potem od nich uciekał. Ich właścicielka pytana przez Aeshri, czemu nie wykorzystuje ich prawdziwego potencjału zawsze odpowiadała, że to łagodne stworzenia, które nigdy nie powinny być szkolone do walki i wysyłane w bój, nawet jako pomoc sanitariuszy choć czasem zabierała je ze sobą do lecznicy - Ligowej i w Gaju. Często mówiła, że są czyste i szlachetne. Piromantka zadumała się. Na razie jeszcze nie rozumiała, jak jej przyjaciółka mogła dostrzec te same cechy u niej, co u tych wesołych stworzeń, które niczym nie musiały się przejmować, bo miały zawsze pełną miskę i mogły się po prostu bawić, zaznajamiać z innymi, czekać lojalnie na swoich najbliższych, by wręczyć im zaraz zabawkę na wejściu o którą nikt nie prosił, a do tego nie były przymuszane do niczego - co najwyżej czasem pomagały innym z własnej nieprzymuszonej woli, gdy były tam, gdzie ich magia mogła się na coś przydać… Aesh otworzyła szerzej oczy. Ledwo tak określiła to w swojej głowie, nagle wszystko zrozumiała, a przede wszystkim to, jak bardzo jest do nich podobna - tak samo mogłaby opisać siebie, gdyby zamienić kilka słów, a pod wpływem alkoholu wszystko wydawało się łatwiejsze.
Nie potrzebowała tych wszystkich facetów wokół, jednonocnych przygód, ciągłych imprez, picia na umór, użalania się nad sobą, no ileż można?! To, że się zakochała naprawdę niczego nie zmieniało. Rozumiała przecież te uczucie, to już trzeci raz. Wciąż chciała brać z życia garściami, próbować czegoś nowego. A praca? Po co podejmować wiążące decyzje z konsekwencjami na wiele lat w przód już teraz? Miała odłożone pieniądze, mogła po prostu zrezygnować z aktualnej pracy i znaleźć nowe miejsce na wolontariat, pójść za praktykantkę do detektywa, spróbować sprzedać obrazy, uszyć coś nowego, pomagać w organizacji przyjęć, cholera, nawet zostać testerem mebli, smakoszem tytoniu i nalewek, krytykiem kulinarnym, piekarzem, cyrkowcem, a nawet pszczelarzem! Kto jej zabroni? Miała nowy plan, którym był... brak sięgającego w daleką przyszłość planu. Odchyliła głowę w tył i zalana falą nieokiełznanej radości zaniosła się takim jazgotliwym śmiechem, że oba psiaki natychmiast podbiegły do niej. Niryn, cały z piachu próbował ją lizać po rękach i twarzy, a Rora wpatrywał się w nią czujnie, jakby straciła rozum albo miała gorączkę. Sylvari przygarnęła oba psiaki do siebie i przytuliła. Wraz z nimi przez kilka minut patrzyła w gwiazdy ocierając łzy ze śmiechu, a dowolna osoba mogłaby wziąć ją za wariatkę - na szczęście poza zaalarmowaną Nisheerą stojącą w progu domku letniskowego nie było już tu żywego ducha.